środa, 25 grudnia 2019

Piotr Abelard - (Rozprawy) Etyka, czyli Poznaj Samego Siebie

   Zgodnie z zapowiedzią w poprzednim poście będzie o książkach w tematyce etyki tudzież moralności. Tym razem sięgnąłem po coś, co nie pomogło mi racjonalnie i logicznie zrozumieć naturę ludzkiej moralności od strony zwykłych skłonności, za to od strony głębokiego średniowiecza teologicznego. Z nowym rokiem chcę wrzucić wpis o książkach przeczytanych w 2019, na które szkoda czasu. Ta pozycja powinna się tam znaleźć. Niestety wziąłem ją pod inną lupę i sens wywnioskowany, spod tej lupy muszę tu opisać.


   W poszukiwaniu naukowych pomocy do projektu o moralności natknąłem się na "Rozprawy" Piotra Abelarda. Dotąd ani ten filozof, ani ta pozycja nie byli mi znani. W rzeczonych "Rozprawach" znalazły się rozprawki teologiczne. Mnie interesowała jedynie "Etyka, czyli Poznaj Samego Siebie". Ponadto w zbiorze były jeszcze cztery rozprawki. Sam filozof pochodził z czasów średniowiecznych, natomiast egzemplarz "Rozpraw" wydano w 2001 roku za pośrednictwem wydawnictwa De Agostini w ramach serii "Arcydzieła Wielkich Myślicieli". Seria, swoją drogą, zawierała więcej tytułów znamienitych filozofów (Nietzsche, Kant, Fromm, Hume, Platon). Seria dzisiaj dostępna jedynie w internecie i w antykwariatach. Cena poszczególnych tomów waha się w granicach od 15 do 40 złotych. Ciekawostką jest, że najtańszym tomem jest właśnie ta pozycja. Cena nie przekracza nawet 10 złotych, co na książkę ponad sześciuset stronicową jest niebywałe. Wychodzi na to, że cena musi zgadzać się z wartością merytoryczną. Nie dziwne więc, że ten tytuł ma tak niską cenę, gdyż tutaj ta wartość jest niska, słaba i odpychająca. 
   Nie bez powodu mówimy o jakichś rzeczach przestarzałych lub słabej jakości, że coś jest średniowieczem. Może nie każdy był wtedy tak ograniczony, jednak średniowiecze kojarzy się trochę z ciemnotą. Ok, dziś też nie jesteśmy zbyt mądrzy, ale rzadko zdarza się, żeby jeszcze ślepo zawierzać wierze chrześcijańskiej. Abelard był także teologiem i jak przystało na tamte czasy, podpierał wszystko istnieniem Boga. Często przeczył sobie lub zawiłość jego wytłumaczeń prowadziła do wniosków niezgodnych z jego stanowiskiem. Jeśli chodzi o etykę, jest ona podpierana słowem Bożym, analizuje przykłady nieetycznych zachowań w większości poruszanych lub negowanych przez Pismo Święte, by w końcu uznać wszystko za grzech, tym samym w zawiły i mało wciągający sposób wyjaśnić problematykę grzechu. 
   Rozprawka "Etyka, czyli Poznaj Samego Siebie" ma jeden plus - jest krótka. Niemniej w połowie można stracić wątek, skupienie i co gorsza usnąć przy lekturze. Dla bardzo wnikliwego teologa może to być przydatny materiał, lecz człowiek w dzisiejszych czasach, szukający logicznych podstaw i wyjaśnień działania naszej moralności nie znajdzie tu nic ciekawego, poza tezami lekko zakładającymi hipokryzję katolików. Trzeba zresztą pamiętać, że są to poglądy średniowieczne. Dzisiaj trudno nam się z nimi zgodzić, ale można sprawdzić na czym opierały się ówczesne rozumowania moralne.

Gatunek: Filozofia, Teologia, Rozprawki
Rok: 2001
Wydawnictwo: De Agostini

poniedziałek, 16 grudnia 2019

Artur Schopenhauer - O Podstawie Moralności

   Zanim przejdę do meritum, chciałbym nadmienić, iż teraz na moim blogu pojawiać się będą książki tematycznie naukowe. Dokładnie będą to krótkie opinie w większości o filozoficznym kontekście tematyki moralnej. Jest to spowodowane poszukiwaniami źródeł do innego projektu zupełnie niezwiązanego z książkami. Chciałem jednak wykorzystać swoje blogowanie o książkach do podsumowań źródeł, do jakich będę docierał. Kto wie, może też Cię zainteresuję badaniem moralności? A może już sam poszukujesz pomocy naukowych w tym zakresie? Jeśli tak to zapraszam do czytania!



   Rozprawa Schopenhauera, o której mowa była odpowiedzią w konkursie Królewskiego Duńskiego Towarzystwa Naukowego w Kopenhadze w 1840 roku. Miała odpowiadać na pytanie: "Czy początek i podstawa moralności powinny być poszukiwane w idei moralności, danej bezpośrednio w świadomości i w innych pojęciach zasadniczych, pochodzących z tej idei, czy też w jakiejś innej zasadzie poznawania?". Bardzo rozbudowane pytanie - typowo dla filozofów i jak to z filozofią bywa lawiracje myślowe przy czytaniu takich rozpraw, nasuwają mnóstwo pytań ale i autorefleksji. Co do pytania Towarzystwa, trzeba przyznać, że było trudne dla samych myślicieli, którzy najwidoczniej zinterpretowali je po swojemu, ale nikt się nie zgłosił na konkurs poza Schopenhauerem.
   Nie udało się Schopenhauerowi wygrać, ponieważ chciał przedstawić swój system moralny. O dziwo w pewnych kwestiach słuszny, często despotyczny i dekadencki - to chyba już atut niemieckich filozofów (oczko do Nietzche). Dodatkowo chciał zaktualizować staroświecki pogląd na sprawy etyczne hejtując i mieszając z błotem "autorytety" w postaci Kanta (głównie), Platona, Hume'a i im podobnych. Towarzystwo nie było ślepe na obelgi, przez co uznano rozprawę za obrazoburczą. 
   Podobało mi się u Schopenhauera, że nie przyrównywał moralności do teologicznych, religijnych i wyznaniowych spraw co wpaja nam się od dziecka i żyję się w utartym bzdurnym schemacie. Schopenhauer stara się umotywować nam, że moralność wynika z wrodzonych skłonności, a nie z tablic zesłanych przez niewidzialny byt. Co do wyznań, Schopenhauer nie opiera swych argumentów tylko na chrystianizacji. Opisuje, iż wiele innych wyznań ma podobne zachowania etyczne, czasem takie same, ale każde wyznanie ma też swoje własne. Autor wykazuje pobudki, motywy i elementy moralności, lecz suma sumarum chcę nam chyba przekazać, że moralność w większości sytuacji i przypadków opiera się na negatywnym oddziaływaniu. Tak przynajmniej wynika z jego dekadenckich, ale chyba szczerze pragmatycznych wniosków.
   W zasadzie ta krótka rozprawka kieruje nas na poszukiwania naturalnej moralności i odrzucanie schematów, jakie powielamy z każdym pokoleniem. Poszukiwania niestety nie kończą się na Schopenhauerze i należy poznać jeszcze wiele teorii, by zrozumieć moralny upadek XXI wieku. Sięgając po Schopenhauera, zaczynamy badania chyba od środka. Aby zrozumieć jego zarzuty wobec Kanta, powinniśmy zacząć od Kanta. Natomiast żeby zrozumieć czym jest moralność, trzeba poznać więcej źródeł, a następnie, jeśli będzie to możliwe połączyć to, co poznaliśmy w całość. Bo przecież "Głosić moralność jest łatwo, uzasadnić trudno". 

Gatunek: Filozofia, Rozprawka
Rok: 1840 / 2019
Wydawnictwo: Visavis Etiuda

niedziela, 8 grudnia 2019

Jakub Żulczyk - Czarne Słońce


   Zacznę od odniesienia się do zdania jednego z użytkowników portalu lubimyczytac.pl, który 
na temat powyższej pozycji wyraził się krótko i dobitnie - "Chory bełkot". Rozumiem, że to opinia negatywna... Tak? Rozumiem, że ten komentarz miał ugodzić w serduszko pana Żulczyka niczym najostrzejsza szpada i miała to być tak negatywna opinia, by nikt nie sięgnął po tę książkę. To miała być żółć wykształconych wypluta z siłą modyfikowanego genetycznie byka, prosto w twarz prostackiego grafomana. Oczywiście szkoda też było na to więcej słów, by wygłosić jakąś konstruktywną krytykę. No ale przyznajcie jeden z drugim, że ta opinia stworzyła wręcz odwrotny skutek. Osobiście mnie tylko zachęciła. Myślę, że nie tylko mnie. Natomiast trzeba przyznać, że treść książki wbiła czytelnikom ćwieka i wystarczą im krótkie zdania, bo po prostu, no nie ma słów na to, co się odwala w tej książce. 
   A dlaczego ta lakoniczna wypowiedź internauty miała odwrotny skutek? O ile miała być czymś zasmucającym autora, a nie trollową kryptoreklamą. No cóż, żyjemy w czasach, w których pragniemy coraz więcej, coraz bardziej i im gorsze, tym lepsze. Czytelnik też potrzebuje wstrząsu poza skalą. Dlatego autorzy też muszą iść za modą - napiszmy więc coś "chorego", a każdy
 to przeczyta! No dobra, nie każdy... Ten autor już wyrobił sobie markę i większość dobrze wie,
 że każda książka Pana Jakuba jest nietuzinkowa, wcale nie prosta i czasem walcuje nasze fałdy
 na mózgu zbyt płytko. Dlatego muszę to napisać - "Czarne Słońce" zdecydowanie zasługuje
 na miano książki, która ryje banie zbyt mocno! 
   Co do mojego zdania najlepiej obrazowała je mina po każdym rozdziale, ale serio, nie jestem
 w stanie opisać swoich odczuć. Jestem bardzo zachwycony tą lekturą, ale uczucia, które
 mi towarzyszyły, mieszały się ze sobą, jak wszystkie rasy świata (już mam w sobie pokłosie
 tej powieści). Trudno się z niej otrząsnąć, a pewne obrazy, których mindfucki były naturalnym stanem rzeczy, prawdopodobnie już nigdy z siebie nie wyrzucę. Teraz tak szczerze, jeśli masz jakieś uprzedzenia, skrajne poglądy polityczne albo łatwo obrazić Twoje uczucia religijne - nie czytaj tego! A jeśli masz wywalone, albo wszystko z powyższych Cię opisuje, ale masz dystans i umiesz odcedzać, to będziesz mieć świetną jazdę! Natomiast te lekkie ostrzeżenie jest dlatego,
 że to nie książka dla każdego. Polecam ją i sami ją polecajcie, ale z rozwagą, bo nie jest to lektura dla Twojego dziadka, czy dla nastolatka (no, chyba że mają łeb na karku i wiele już widzieli - kwestia siedzenia). Powieść ta jest dla dorosłych, a ponieważ jestem wolny od jakichś politycznych i innych legislatyw, nie wiem czym, trzeba sobie zasłużyć na tytuł książki zakazanej, ale jej treść brzmi
 na gotową do wywołania skandalu. Jeśli go jeszcze nie ma, to może jednak ludzie w tym kraju myślą. 
   A o co to zamieszanie? 
   Powieść ta jest dla mnie syntezą filmów "Fanatyk" i "Więzień Nienawiści" ulokowanych w silnie spolszczonych realiach postapokaliptycznej Wielkiej Polski. Wszystko udekorowane brzydotą, patologią, błotem, syfami, wenerami, rzygami, ostrym seksem, wulgaryzmami, krwią, zabijaniem (głównie żydów, muzułmanów, i innych mniejszości narodowych). O czymś zapomniałem?... A tak! Jest jeszcze taki fajny gilgoczący humor autora z dystansem do samego siebie. 
Jeśli już Cię zniechęciłem, to chciałem też dodać, że to też powieść o miłości, przebaczeniu, zmianie, oraz wierze i religii. Mniejsza, że wszystko w krzywym zwierciadle, jak po jakimś kwasie czy innym tałatajstwie. Nie no naprawdę, do tej pory zastanawiam się, czy kiedykolwiek wiedziałem, czym
 jest miłość. Oczywiście tę powieść odbieramy jako fikcję literacką. Niemniej poruszane 
w niej sprawy są bardzo aktualne i spojrzenie w ten zdegenerowany sposób na polską przyszłość może wiele nie odbiegać od rzeczywistości. Autor na dalszych stronach informuje o odbiorze 
tej powieści w trojaki sposób. Wszystko zależy od czytelnika i jego gustu. Ja uważam,
 że aby przebrnąć przez tę historię, trzeba odbierać ja jako "dystopijne, mroczne ostrzeżenie",
 co zaznaczam właśnie dwa zdania wyżej. 
   "Czarne Słońce" to dramat psychologiczny, a nawet pokuszę się o stwierdzenie, że groteskowy kryminał, trzymający w napięciu i wciągający niczym nozdrza ćpuna. Nawet elementy retrospekcyjne z życia głównego bohatera mają w sobie sporo akcji. Otóż to! Ta powieść jest
 jak naszpikowany adrenaliną film akcji. Czytasz i czasem masz ochotę, żeby na chwilę zatrzymać akcję. Nie czytanie, ale akcję. Co do wiary i religii - pojawia się też ten aspekt. Co prawda gdzieś dopiero w połowie i od tego momentu robi się bardziej filozoficznie i dogmatycznie, jednak wciąż czujesz przytłoczenie. 
   Aby nakreślić, co się dzieje i wiele nie spoilować, to jest tak - Gruz, wychowany w patologicznej rodzinie i patologicznych warunkach, trafia na Suchego, który wprowadza go w szeregi neonazi.
 Gdy tamtejsi starsi stażem nudzą się swą "zabawą", zostają zdegradowani przez Gruza i Suchego. Od tej pory neonazistowscy kochankowie - w każdym razie są czymś więcej niż braćmi - tak, kochanków tworzy własną bojówkę, pod kryptonimem "Prawdziwy Faszyzm". Pod wodzą ludzi z wyższych szczebli wykonują ważne misje. W końcu samotny Gruz otrzymuje super ważną misję przetransportowania dwójki Irańczyków - matki i dziecka, którzy okazują się Jezusem i... Maryją?
 Na pewno matką Jezusa. Co dalej? Musicie sobie doczytać, jeden z drugim, ale zapewniam,
 że docierając od momentu przetransportowywania świętej rodzinki, wszystko staje się niczym narkotyczny haj. Natomiast alternatywne historie z życia dzieciątka, bardziej wrażliwych mogą ugodzić jako bluźnierstwa. Chociaż dla mnie bardzo luźną opcją jest klnący Jezusek. Powieść pokazuje też w ciekawy sposób ogólnie panujący fanatyzm i jakby demaskuje rajcującą nas agresję, czy jak bardzo chcielibyśmy uwolnić nasze popędy. Zmiana jest bardzo ważnym wątkiem w powieści i choć jako jedyny może się wydawać przewidywalna, towarzyszy jej bardzo kolorowe i przyjemne zakończenie. Powieść, mimo że nie jest prosta do przyswojenia, jest napisana prostym językiem, który zrozumie nawet małolat. Niemniej małolatom poniżej pewnego IQ odradzam tej książki.
 Ona was zahipnotyzuje niczym wizerunek czarnego słońca zdeterminowanych hitlerowców. 
   Czy to, że tytuł ma z tym wiele wspólnego to przypadek? 
   Ani trochę... Przekonaj się sam, lecz pamiętaj, by mieć stalowe nerwy!

Gatunek: Groteska, Kryminał, Dramat Psychologiczny
Rok: 2019
Wydawnictwo: Świat Książki

wtorek, 3 grudnia 2019

Peter Wohlleben - Dotknij, Poczuj, Zobacz: Fenomen Relacji Człowieka z Naturą



   Do Petera Wohllebena nie trzeba bardzo namawiać tych, którzy cenią sobie magiczną cechę natury. Ten autor bowiem zachwycił nas już bestsellerami "Sekretne Życie Drzew" i "Duchowe Życie Zwierząt". Owszem nie każdy z entuzjazmem sięga po jego książki i sam autor jest tego świadom. Świadomość ta pojawiła się wraz z wrzuceniem powyższych tytułów do "worka" fikcji literackiej. Nie mniej jego tytuły stają w szranki z tym, co zawsze odrzucano i podważano w nauce - popularne teorie i klasyczny obraz świata. Być może tak odrzucone, dla nas wygodne schematy przyczyniły się do takowej krytyki książek Wohllebena. Dlatego, wracając już do lektury, o której chcę tu pisać, jeśli nie masz otwartego umysłu, ciekawości dziecka i zdania na temat swoich obserwacji, nawet nie chwytaj za tę książkę. 
    To nie jest naukowe kompendium podparte szeregiem naukowych doświadczeń i dowodów. To gawęda z czytelnikiem, ukazująca pewne zaskakujące fakty i ciekawostki na temat współistnienia człowieka, roślin i zwierząt na płaszczyźnie natury. Wohlleben serwuje nam wachlarz anegdot, zmuszając czytelnika do personalnego sprawdzenia faktów. To tak jakbyśmy wyszli z autorem do gospody, na grzańca i słuchali jego opowieści o jego pracy leśnika. A ponieważ leśnik ma na okrągło kontakt z naturą, dlaczego by mu nie uwierzyć? To zbiór ciekawostek, których autor nabył, jakby był już sędziwym leśnikiem. Sędziwym jak prawdziwa dojrzałość wielkich i prastarych drzew. 
   Nie da się jednak zaprzeczyć, że czytając "Dotknij, Poczuj, Zobacz..." odczujemy w tekście pewnego rodzaju uczucie baśniowości. Podobnie zresztą jak w przypadku poprzednich książek. Niektóre z faktów przytaczanych przez autora, mogą wydawać się niesamowite, bądź abstrakcyjne. Stąd też osąd o fikcję literacką. Osobiście jednak uważam, że dodaje to ciekawości i buduje sympatię do autora, który w pewnych kwestiach (na szczęście małych) potrafi być surowym pragmatykiem. Książka nie tyle zaciekawia i w miły sposób sugeruje wycieczkę do lasu, ile jeszcze może rozbudzić fantazję i poprzez swój baśniowy akcent zainspirować wielu pisarzy. Bo dlaczego by nie szukać natchnienia na łonie natury?
   Książka nie bez powodu ma tytuł "Dotknij, Poczuj, Zobacz...". Autor na samym początku omawia nasze i zwierzęce, a nawet i roślinne zmysły, właściwie to nasze wspólne zmysły. Piszę także o szóstym zmyśle, lecz mi się wydaje, że ten szósty zmysł polega po prostu na czuciu. Nie uwierzymy w nic co napisane w tej książce, jeśli nie umiemy czuć. Wychodząc na łono natury, musimy naturę poczuć, by móc mówić o rzeczach, które naukowo mogą wydawać się wybujane. Peter Wohlleben piszę, że jesteśmy lepsi, niż się nam wydaje. My - ludzie. Wystarczy poczuć. Z naturą nie da się wygrać i z częstotliwością naszych zmian wciąż będziemy do niej wracać. O tym jest ta książka. Lekka i przyjemna. Czyta się ją zaskakująco szybko, lecz rozluźnia Cię tak bardzo, że za szybko nie chcesz jej kończyć. Zabierz ją ze sobą i czytaj w lesie, nad morzem, na najwyższym szczycie jaki zdobyłeś/aś. Tam, gdzie ta natura jest i możesz ją poczuć!

Gatunek: Gawęda, Naukowa
Rok: 2019
Wydawnictwo: Otwarte

sobota, 16 listopada 2019

Artur Urbanowicz - Gałęziste



   O mój Boże!... Wróć! O cholera! Jakie to było dobre!
Artur Urbanowicz swym "Gałęzistym" debiutem wyplasował sobie miejsce w kanonie grozy ostatnich lat. Ta pozycja jest świetną grą kontrastów, umiejscowioną w atmosferze horroru. Brak mi trochę słów na podsumowanie tej lektury, gdyż dawno nic mnie tak nie wciągnęło, i muszę przyznać -wystraszyło. Napięcie w powieści czasem tak sięgało zenitu, że wywalało korki. Jest to zatem debiut mocny i niezaprzeczalnie prezentujący nam autora ze smykałką do wystraszania. Ogniskowe historyjki to... w zasadzie jedna ze scen powieści, ale... niewinne bajki, przy tym, gdzie nas zabiera Artur. Pomimo że to dialogi logicznego myślenia ze zjawiskami nadprzyrodzonymi to ogarnia nas strach, gdy uświadomimy sobie, jak ten dialog potrafi być ogłupiający i wprowadzający w osłupienie człowieka. U Artura Urbanowicza nie jesteśmy straszeni tylko dla samej formy strachu. Dodatkowo jesteśmy uczeni. Stajemy się świadkami polemik naukowych, co wprowadza element dydaktyczny. Plus to, co uwielbiam w horrorach - psychologiczne zmiany bohaterów. Każdy rodzaj horroru opiera się na jakimś toposie - głównym motywie powieści. W "Gałęzistym" mamy do czynienia z naturą i słowiańskimi przypowieściami. Nie ma więc problemu z wydedukowaniem, że akcja dzieje się w naszych swojskich rejonach. Choć nie do końca. Ten atrybut sprawia, że możemy być dumni z naszych lokalnych przypowieści straszących. 
   Autor wykorzystał w powieści legendę o Leszym - demonie lasu, czczonym w wierzeniach słowiańskich. Leszy może nam się kojarzyć z grą "Wiedźmin 3: Dziki Gon". Natomiast Artur Urbanowicz ukazał legendę starosłowiańską w jej naturalnym środowisku - dosłownie. Postać Leszego stała się także kartą przetargową problematyki wiary, jaką porusza "Gałęziste". O dziwo to tzw "pogańska" wiara wygrywa w ukazanej w powieści potyczce z chrześcijaństwem. O dziwo, bo sam autor jest katolikiem i to praktykującym, do czego sam się przyznaje w ustępie "od autora". Logiczna zatem byłaby obrona własnej wiary. Tylko że czym byłby horror z czymś tak oczywistym? Dlatego mam pełne uznanie dla autora, że pomimo iż chrześcijańska doktryna potępia to, co związane z grozą i horrorem (bo wiedz, że coś się dzieje!) to autor manewruje w tej tematyce, jak radosne dziecko w małym nakręcanym samochodziku.
   Nie mogło więc być inaczej i debiut musiał bazować na tym, co istnieje w życiu autora. Muszę też zauważyć, że Artur Urbanowicz to świetny obserwator. Widać to w relacjach głównych bohaterów - Karoliny i Tomka. Nie dość, że są swoim totalnym przeciwieństwem, to jeszcze on jest ateistą, ona zagorzałą katoliczką, która nawet alkoholu nie spróbuje. Autor w ich relacji świetnie ukazał przyzwyczajenie do siebie dwójki partnerów. Przyzwyczajenie, które rodzi się wraz ze śmiercią naturalnego zauroczenia i fascynacji drugą osobą. Wtedy kiedy jedno męczy się z drugim i myśli jak wyjść z tego "związku". Urbanowicz staje na odcisk wszystkim stereotypom trzymających się kobiet i mężczyzn. Niemniej dopełnia ten realizm sytuacjami, podczas których dochodzi do skrajności. Pojawiają się wewnętrzne moralne walki, gdzie trzeba wykazać się odpowiedzialnością za drugiego. 
    To miała być zwykła wycieczka do Suwalszczyzny, z okazji świąt Wielkiej Nocy. Wypad na łono natury. Lecz na tym łonie byczył się właśnie jakiś zły byt. Ten byt chronił łono natury przed niewiernymi. A jego wyznawcy dopuszczali się krwawych ofiar z chrześcijan, na cześć swego pana. Nikt kto wchodził do lasu, nigdy z niego nie wychodził. Jak wytłumaczyć to, co niewytłumaczalne? Jak uwierzyć w coś, czego nie ma? I czy lepiej wiedzieć, czy wierzyć? A może nie wierzysz, to nie wiesz, a wiesz, to wierzysz? Na te pytania odpowiadają sobie bohaterowie podczas ryjących głowę halucynacji, jakich dostarcza im las za pośrednictwem Boruty. W co uwierzy Tomek, a co stanie się z zakochaną w nim Karoliną? 
   Zajrzyjcie w "Gałęziste" źrenice opiekuna lasu, aby się tego dowiedzieć! Ja wam gwarantuje, że ta powieść was pochłonie, niczym suwalszczański las. Będziecie czuć kamień strachu w żołądku, podczas lektury i nie zauważycie, kiedy ją skończycie. Mi osobiście było mało. W pozytywnym sensie. Najchętniej bym dalej czytał o niekończących się tułaczkach po nawiedzonym lesie. O wpadaniu na satanistów, uciekaniu im i znowu wpadaniu na nich. Choć wydaje się, że opowieść długo się rozkręca, w pierwszej połowie pojawiają się emocjonujące jump scare'y (o ile takie mogą się pojawić w książce) pobudzające wyobraźnię. Za to w drugiej połowie książki cały czas coś się dzieje, a struna tak napięta, jak akcja drugiej połowy, pewnie by pękła. Ostatnim dopełnieniem i podsumowaniem naukowo - duchowej dysputy tła powieści jest posłowie Krzysztofa Grudnika, którego nie możecie opuścić. Tam bowiem kryje się cały sens każdej fikcji, której się wybitnie boimy w "Gałęzistym". Nietzschejskie: "Nie ma faktów, są interpretacje". Dlatego nie wierz w nic, w co wierzyłeś do tej pory...

Gatunek: Horror, Folk Horror
Rok: 2019
Wydawnictwo: Vesper

poniedziałek, 4 listopada 2019

Franz Kafka - Proces



   Zastanawiałem się, czemu ten tytuł ominął mnie, jako lektura w szkole. Nie będę się rozwodził na temat tego, dlaczego w ogóle kogoś omijają lektury szkolne, ale powód jest prosty - nie czyta się ich!
Niemniej pamięta się te lektury, a już na pewno tytuły nieprzeczytanych. Z jednej strony "Proces" bardzo by mi się spodobał, skoro jego przekładem zajął się Bruno Schulz (chyba że wikipedia prawdę piszę i wcale to nie on), w końcu jak się okazuje Kafce do Schulza nie daleko. Z drugiej strony "Proces" to trudna lektura, wymagająca pomyślunku. Żeby ją dobrze zrozumieć, trzeba poobserwować świat urzędniczy. Kafka napisał powieść zaliczaną do surrealności, tyle że tu nie ma surrealizmu nadrealnego charakterystycznego dla sztuki samej w sobie, niczym w dziełach Daliego wykluczonego przez Bretona z tej kategorii. To już z teorii bliżej by było z "Procesem" do Bretona, jednak wciąż to nie to.  Po części możemy zaliczać tę powieść do surrealizmu, lecz w pełni to powieść absurdalna. Absurdalność pojawia się w niej od samego początku, do samiuśkiego końca, a wręcz ostatniej linijki. Absurd przedstawiony w powieści okazuje się, ze ma wiele wspólnego z naszą rzeczywistością. 
   Główny bohater - Józef K. zostaje aresztowany, lecz nikt nie wie za co. Areszt ma miejsce w jego domu, gdzie znikąd pojawiają się mundurowi. Wszyscy twierdzą, że sprawa Józefa K. jest skomplikowana i trudna, ale nikt nie wie, na czym polega. Józef K. został aresztowany, ale może chodzić do pracy. Bohater wędruje od rodziny, do adwokata, aby ktoś pomógł mu w jego sprawie (wciąż nie wiemy, na czym polega) i wszyscy się powtarzają, ale nie użyczają konkretnej pomocy. W końcu do filozoficznych wywodów dołącza ksiądz. Wszyscy wiedzą o procesie Józefa K., ale nikt nie mówi, co zrobił. Bohater sam tego nie wie, lecz nie wpadł na to, aby dowiedzieć się, co zrobił. Koniec końców rozwiązaniem procesu i całej sprawy staje się wyrok śmierci Józefa K. O ile można tak nazwać morderstwo za pomocą noża, wykonane przez grupkę ciemnych typków, łażących za K. bez żadnej krępacji po ulicach, na oczach wszystkich mieszkańców. 
   Całe to krótkie streszczenie samo przez się jest absurdalne, ale właśnie taki jest obraz akcji w powieści. Zastanawiacie się więc, co jest tak trudnego w tej powieści? Śpieszę tłumaczyć. Na samym początku zauważmy, że Kafka piszę językiem archaicznym. Finalnie "Proces" został wydany w 1925 roku, podczas gdy autor zaczął pisać już w roku 1914. Dodajmy do tego, że jeden z rozdziałów jest niedokończony. Następnie czytając niektóre monologi, (szczególnie w przedostatnim rozdziale, monolog księdza) masz wrażenie, jakbyś czytał "Ucztę" Platona, albo lepiej "Obronę Sokratesa". 
    Absurd sytuacyjny zawarty w "Procesie" zmusza nas do śmiechu, lecz cały czas towarzyszy nam atmosfera grozy. Nie trudno ją wyczuć, ale to zestawienie utrudnia nam swobodny przepływ informacji. Klimat charakterystyczny dla tego opowiadania przywodzi na myśl interaktywną sztukę teatralną. Pozornie interaktywną, bo nie możemy wkroczyć i przykładowo potrząsnąć Józefem K., aby się opamiętał i nie robił głupstw. Czytając "Proces" naprawdę mamy wrażenie jakbyśmy byli na deskach teatru i w samym środku sztuki obserwujemy akcję. Ta sztuka jest farsą, którą dobrze znamy, ale mamy związane ręce i nogi, zaklejone usta i nie możemy się włączyć. 
   Ta historia jest o totalitaryzmie, o niewolnictwie fantomowym, czyli takim niewolnictwie, jaki nakłada na nas pieniądz, technologie, wszelkie umowy, a przede wszystkim rząd, ustalając sobie politykę i ustawy, które nie mają fizycznych podstaw i są tylko iluzją, na którą się nabieramy. W ten sposób władza ma nas w garści, a my latamy po urzędach niczym K. po kamienicy, w której kobiety robią pranie, a dzieci krzyczą i bezdomni się tułają. Józef K. gonił od pokoju do pokoju, aby dotrzeć na przesłuchanie w sprawie, której nie było. Tak samo my gonimy po urzędach za sprawami, których nie ma. 
   Spokoju tylko mi nie dawały kobiety, które kręciły się wokół Józefa K. Każda z nich miała frywolny stosunek do bohatera i jedynie mogę zrozumieć absurd tej charakterystyki, który tak samo ma odzwierciedlenie u kobiet w rzeczywistości. Jednak pojawienie się postaci kobiecych bez głębszego sensu, staje się tylko rozrywką. Chyba że rozumieć kobiety, jak zapatrzenie się Neo na kobietę w czerwieni w filmie "Matrix". Podobna scena ma miejsce na końcu "Procesu", kiedy K. zapatruje się na pannę Burstner, nie zauważając tym samym, skąd wzięli się jego "kaci". 
   Jeśli absurd, tak szeroko pojmowany w polskiej mentalności nie jest Ci obcy, Kafka pomoże Ci zauważyć absurdy niezawisłości sądowniczej, przy akompaniamencie niepokojącego stłamszenia. Mam tylko nadzieję, że zrozumiesz lekturę bez doświadczania działań organów. Bo dopiero po tym drugim, mogę uważać, że rozumiem to pierwsze.
    ... tak, jak gdyby wstyd miał mnie przeżyć. ;) 

Gatunek: Nowela, Absurd, Farsa, Powiastka Filozoficzna
Rok: 1925 / 1971
Wydawnictwo: Bellona

niedziela, 27 października 2019

Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie 2019 - Nerdowski Raj, w którym Chcesz Zbankrutować!


Sobotni największy napływ gości Międzynarodowych Targów w Krakowie


   Świeżo po przybyciu z krakowskich targów książki postanowiłem podzielić się na szybko swoimi doświadczeniami i emocjami! Kiedy to piszę, jest równo godzina 17:00 i zapewne właśnie z krakowskiego Expo wyszedł ostatni czytelnik. W tym roku targi były niesamowicie przepełnione i nawet nie wiem jak porównać je w kwestii częstotliwości odwiedzających, lecz widziałem ludzi chyba w każdym wieku. 572 wystawców odwiedzali dorośli, dzieci, niepełnosprawni i osoby starsze, ludzie kochający czytać, ludzie promujący czytanie i ludzie od czasu do czasu sięgający po książki dla tzw. odchamienia. Byli tu lokalsi i osoby z innych części polski. Targi książki, poza koncertami muzycznymi wielkich gwiazd, to chyba jedyne miejsce, gdzie najwięcej ludzi znajduje się w jednym miejscu.
    W tym roku wystawców było zdecydowanie mniej, ale i tak każdy coś dla siebie znalazł. Atrakcji też wydawało się mniej lub zostały one zastąpione innymi. Nie dało się jednak nudzić i z przyjemnością spędzało się te całe dnie w Expo. Czytelnicy mieli okazję spotkać 757 autorów, w tym między innymi: Jakuba Żulczyka, Jakuba Ćwieka, Brandona Mull'a, Artura Urbanowicza, Remigiusza Mroza, Jerzego Stuhra, Wojciecha Cejrowskiego, oraz wielu innych. W tym roku zabrakło naszej nowej noblistki Olgi Tokarczuk, ale za to każdy mógł podziękować i pogratulować laureatce wpisując się do księgi, a w niedzielę nagrać swoje gratulacje i pozdrowienia w specjalnym wideo poświęconym właśnie tej akcji. Osobiście w tym roku bardziej polowałem na ciekawe tytuły niż na autorów, nie mniej udało mi się zdobyć autograf Artura Urbanowicza na egzemplarzu debiutanckich "Gałęzistych". 
    Dzień otwarcia targów był leniwy i bardzo spokojny. Dla przybyłych był on dniem zaznajomienia się z programem, atrakcjami i odszukaniem najważniejszych miejscówek, jak również swoich ulubionych wydawnictw. Dla szczęściarzy, spędzających całe 4 dni w Expo, czwartkowe obeznanie dało bardzo wiele, bo już na następny dzień pojawiali się pierwsi autorzy. Piątek najwidoczniej też był spokojny, gdyż pamięć nie zawiesiła się na tym dniu i poszedł bardziej w zapomnienie, za to sobota była apogeum zjeżdżających się gości. W ten dzień można było nabawić się klaustrofobii. Człowiek był po prostu deptany, ale za to frekwencja cieszyła wystawców, autorów i wszystkich organizatorów. Dzisiejszy (niedzielny) wypad na targi był już luźniejszy, natomiast ludzi wciąż było sporo i kilka razy czuło się nachodzące na pięty obce buty. 
     Zaczytane i biegające od wydawnictwa do wydawnictwa dzieci, przywracały nadzieje w kolejne pokolenia. Chociaż parę razy pojawiały się także zagubione pociechy, wszystko się szczęśliwie zakończyło i mogą się cieszyć wraz z rodzicami nabytymi książkami. Targi Książki w Krakowie to miejsce w sam raz dla dzieci. Z myślą o najmłodszych wydawnictwa dostosowywały swoje stoiska tak, aby pociechom cieszyły się buźki i żeby miały świetnie spędzony czas. Nie muszę nawet wspominać o strefie komiksów, gdzie dzieciaki były zaczarowane i oblegały stoiska sklepów komiksowych i mangowych oraz wydawnictwa Egmont, które całą jedną ściankę przeznaczyły na strefę komiksów DC i Marvela. Dzieci dziećmi, ale dorośli komiksiarze także zagłębiali się w przeszukiwania skrzynek z odpowiednimi tytułami komiksów. Dzieciom i dorosłym skradały uśmiechy także maskotki, których było jeszcze więcej niż w zeszłym roku - standardowo Gandalf Szary chronił targi przed nadejściem Balroga i choć brakowało go przez dwa dni, nieodłącznie był ikoną targów. Poza nim pojawiła się świnka Peppa, mundialowy Orzeł Polski, żółty ptak wydawnictwa Wilga, oraz kilka innych maskotek.
     Kolejki do autorów po autografy przeszkadzały w poruszaniu się, ale jest to nieodłączny klimat targów. W Expo, jak i poza jego terenem wszystko było pod ręką. Wysepki gastronomiczne dbały, by było nam słodko, restauracja u góry serwowała super obiady, a i piwosze mogli zaspokoić swoje pragnienie. Do tego bar Dunajec raczył zapiekankami. Przed wejściem na teren Expo stały dwa food pointy, w tym jeden z megalitycznymi zapiekankami, zatem nikt nie chodził głodny. Podobnie rzecz się miała z napojami. Te urozmaicił sklep Komiksiarnia.pl ze sprzedażą wody oceanicznej o różnych smakach, w puszkach z wizerunkami kultowych Pokemonów. Swoją drogą taka woda jest bardzo pyszna i łechta nasze podniebienie swoim smakiem. Wariant cydrowy miał takiego kopa smakowego jak Pikachu przedstawiony na jego puszce. Punkty informacyjne śpieszyły z pomocą w strefie wszelkich kłopotów i niemożności odnalezienia się, za to główny punkt info sprzedawał torby targowe i pomagał w identyfikacji gości specjalnych podarkami w postaci rzucających się w oczy identyfikatorów. Wszelkie akcje i wykłady były punktami ważnymi dla osób czynnie zajmującymi się literaturą, dlatego i one mogły poświecić się pracy pomiędzy lataniem za książkami czy komiksami. 



Anabelle promuje nową książkę Eda i Loraine Warren - "Opętania"


Jak komuś nie chciało się przedzierać przez ludzi, można było skorzystać z automatu fantastyki


Anonimowe stoisko wydawnictwa Copernicus Center Press


Jedna z maskotek umilających dzieciakom dzień


Jerzy Stuhr podczas podpisywania swojej książki


Ratownik Lektur z Arturem Urbanowiczem


Stolik autorski wydawnictwa Vesper


    Więcej zdjęć, które zdołałem wykonać, możecie obejrzeć na moim instagramie. Tymczasem zbankrutowany polecam te czterodniowe święto książkoholizmu, bo promujemy dzięki niemu bardzo ambitną formę rozrywki, oraz pielęgnujemy piękną pasję, której nie można pozwolić zginąć. Książki były, są i będą, żadne postępy rodem z Science Fiction nigdy nam nie odbiorą książek! Czytajmy i promujmy czytanie. To nieodłączny element popkultury i naszego codziennego życia. Ogromny szacunek dla organizatorów Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie. Uszczupliłem swój portfel, jednak z przyszłościowym wkładem i trochę smutno, że tak szybko się to skończyło. Dla mnie te targi mogłyby być non stop :D To były fascynujące cztery dni i już nie mogę się doczekać kolejnych targów, a już myślę, by wpaść na targi do innego miasta.
    Zapraszam i polecam!!!


czwartek, 24 października 2019

Antoine De Saint - Exupery - Mały Książę



    Najpiękniejsza opowieść, jaka mogłaby być dana człowiekowi do przeczytania. Jednocześnie dla mnie smutna. Ktokolwiek czytał tą historię i nie utożsamił się choć trochę z Małym Księciem, albo nie umiał czytać, albo zaślepiła go/ją chęć bycia dorosłym. A w przygodach młodego bohatera, dowiadujemy się prawdy o dorosłym życiu. Jest ono pokazane w przystępny sposób, tak aby zwrócić uwagę czytelnika na te znamiona dorosłości. W „Małym Księciu” czytamy często: „... dorośli są dziwni”. Zaiste my dorośli jesteśmy dziwni i nie zdajemy sobie sprawy jak bardzo prości chcemy być, podczas gdy cały świat jest skomplikowany i tylko dziecięca ciekawość pozwala nam zachwycać się zwykłą różą, czy tym co może być zamknięte w narysowanym pudełku. Otóż Mały Książę uczy nas, że piękno jest niedostrzegalne dla oka. Ta powieść uczy wielu rzeczy, których nie dowiemy się w miejscach pracy, czy siedząc przed telewizorem oglądając program popularnonaukowy, w którym mówią o najnowszych cudach technologii. Dostrzegam w „Małym Księciu” wyciąganie na zewnątrz mechanizmu, jaki zachodzi w zachowaniu typowych dorosłych. Ci dorośli tego nie widzą, bo widzą to jedynie oczy dziecka.
Zamiłowanie do liczb? - który dorosły ich nie lubi?
A picie po to aby zapomnieć, że się pije, w tak subtelny sposób ukazuje nie logiczne myślenie ludzkie. Bo nie chodzi tu o samą dorosłość ale i o człowieczeństwo. Nasze lata mijające, pośród maleńkich planetoid.
   „Mały Książę” to historia o samotnym chłopcu, przemierzającym przestrzeń kosmiczną, w poszukiwaniu przyjaźni i miłości. Trafia na kilku dorosłych bohaterów, którzy gubią się w tym co robią i na zwierzęta, które uczą go najważniejszych prawideł życia. Dzięki Małemu Księciu otwieramy oczy na to co jest ważne. Otwieramy jeśli sami mamy w sobie coś z dziecka. Bo „Mały Książę” nie jest powieścią tylko dla dzieci. Dorosły sięgający po tę książkę przypomni sobie jak dociekliwy był za młodu i zauważy jak bardzo spłycił swoje istnienie, a także o czym zapomniał i czego mu brak w życiu. Natomiast jeśli sięgasz po „Małego Księcia” już jako dorosły ale po raz pierwszy, musisz mieć w sobie odrobinę dziecka, aby Cię ta historia poruszyła... chociaż mogę przesadzać ale takie jest moje zdanie. Sam sięgnąłem po tą opowieść w wieku 27 lat po raz pierwszy ale mam w sobie dużo z dziecka i mogłem czytając pewne zdania, krzyknąć: „ej! Faktycznie tak jest!”.
Dlaczego tak używam określeń: „dorosły” i „dziecko”?
Bo dzieci wbrew pozorom widzą więcej i to dorośli powinni się uczyć od dzieci. O tym też mówi „Mały Książę” bardziej w głębi zaczytania w opowieść.
    Jedno jest pewne – jeśli raz przeczytasz „Małego Księcia”, będziesz wracać do niego po kilka razy. To nie dlatego, że trudno go zrozumieć. A wręcz przeciwnie i dlatego, że tak przyjemnie się go czyta. To jest tak lekka lektura, że trzeba nie lubić czytać aby ją zignorować. Po jej przeczytaniu będziesz jej przyjacielem. Do tego stopnia Cię oswoi. Faktem, a raczej ciekawostką jest, iż ta powieść została napisana jako dialog autora ze samym sobą, gdzie pilot (jeden z bohaterów) oznaczał pisarza aktualnie, a sam Mały Książę, pisarza w wieku dziecięcym. Dla mnie więc zagadką jest dedykacja - „Leonowi Werthowi, kiedy był małym chłopcem”. Być może dedykacja prawdziwa, a może Werth to był pseudonim autora jaki przybrał w dzieciństwie. Zagadka ta nie jest ważna. Ważna jest nauka jaka płynie z tej bajki.
Gdy Twoja pociecha nauczy się czytać i rozumieć co czyta, podaruj jej „Małego Księcia”!
Jeśli nie masz pomysłu na prezent dla przyjaciół, rodziny – podaruj im „Małego Księcia”!
Pozycja ta powinna widnieć na półce każdego.
Chciałbym jednak nadmienić, że „... dorośli tego nie rozumieją”.
    Puenta?
Krótko i zwięźle:
  • Nie dorastaj, bo to pułapka.
  • Jak zadajesz pytanie, nie odpuszczaj dopóty, dopóki nie dostaniesz odpowiedzi.
  • Są w naszym życiu wyjątkowe postacie... i
  • Prawdziwe piękno nie jest widoczne dla oczu.
Gatunek: Literatura Piękna, Bajka, Literatura Młodzieżowa, Powiastka Filozoficzna
Rok: 1947 / 2015
Wydawnictwo: Firma Księgarska Olesiejuk

poniedziałek, 21 października 2019

Kfason 7 - Krakowski Festiwal Grozy 2019




   Szkoda, że takich festiwali nie ma więcej w Krakowie! Kfason jak co roku zrzeszył grupę ludzi mocno wkręconych w atmosferę grozy i mroku, a także tematów poruszanych na ich wotum. Oczywiście osoby pojawiające się na tym evencie to pasjonaci. Nie spotkamy tu osób, z którymi zwykły szary człowiek kojarzy horror, ale jak się zagłębisz w temat, to o nich usłyszysz. Kfason przede wszystkim bazuje na prelekcjach, ale wśród atrakcji możesz sobie kupić książkę polskiego autora i nie tylko, lub można obejrzeć film.


Kfasonowe stoisko książkowe

   Wykłady prowadzą autorzy opowiadań grozy, wydawcy, działacze grozowi i zwykli pasjonaci badający zjawiska fikcyjności grozy, ale na poważnie. Mają fascynującą wiedzę. Zapewne nie wszyscy podparci stopniami naukowymi, ale nie na tym to polega. Różnica jest taka, że tematy poruszane na prelekcjach nie da Ci żadna szkoła czy uczelnia. Na każdym z trzech pięter krakowskiej Arteteki Wojewódzkiej Biblioteki w Krakowie było prowadzonych minimum po siedem wykładów. Niestety nie posiadam nadprzyrodzonej mocy bilokacji, żeby być na każdym wykładzie, ale bądźmy szczerzy - każdy szedł na wykład o takiej tematyce, jaka go interesowała. Oto co udało mi się posłuchać i przeżyć:
    Pomysłodawczynią całego projektu jest pracowniczka okolicznej biblioteki Magdalena Paluch, która przywitała przybyłych, dając nam błogosławieństwo świetnej zabawy. Pani Magdalena przez cały dzień była na terenie festiwalu i dbała, by wszystko było tip top. Za sam pomysł Kfasonu, który już po raz siódmy mógł nas ugościć - wieczny szacunek! Pierwszym wystąpieniem, jaki odsłuchałem była prelekcja pt. "Strzeż się! To właśnie Asylum", którą prowadził A. Wawras. Tytuł prezentacji był dla mnie mylny. Po pierwsze pomyliłem słowo Asylum ze słowem Arkham i myąlałem, że będzie to wystąpienie na temat twórczości H.P. Lovecrafta, który miasto Arkham wdrążał do swoich opowiadań. Następnie po przemyśleniu zrozumiałem swoją pomyłkę, ale połączyłem słowo "Arkham" z "Asylum" przywodząc na myśl grę "Arkham Asylum" myśląc, że wykład będzie o komiksowej grozie Batmana. Aż w końcu wziąłem się za tłumaczenie słowa "Asylum" i pomyślałem, że będziemy mówić o jakiś strasznych przytułkach. Jak ja bardzo wyobraźnią szarżowałem! Okazało się, że tu chodzi o wytwórnię filmów "The Asylum". Pan Wawras, swoją drogą bardzo przyjemny i dowcipny gość, zaprezentował nam popełnienia dystrybucji "The Asylum", która specjalizowała się w tzw. mockbusterach znanych i cenionych, często mainstreamowych filmów. Zostaliśmy przestrzeżeni przed tą wytwórnią, która wprowadzała fanów w błąd, ale jednocześnie zachęcano nas do pewnych tytułów, aby je zobaczyć dla przysłowiowej "beki" lub na odmóżdżenie do piwka. Prelekcja była ciekawa, otworzyła oczy na pewne produkcje, na które należy uważać. Co było najdziwniejsze, to niestety fakt, że poza mną na sali był jeden słuchacz... 
    W tym samym czasie na pierwszym piętrze W. Kowalewski i Krzysztof Biliński mówili o ezoterycznych inspiracjach w twórczości Tadeusza Micińskiego, gdzie zaprezentowano straszące obrazy Łukasza Gwiżdża. Obrazy te można było oglądać przez cały czas trwania festiwalu. 


Wystawa prac Łukasza Gwiżdża


Inne prace Gwiżdża ukazane na ulotce promującej

   Prelekcją numer dwa była dla mnie "Teoria i praktyka wywoływania duchów - o seansach spirytystycznych w XIX i XX wieku" prowadzona przez Michała Gacka. W  zeszłym roku już byłem na prezentacji pana Michała i byłem pod wrażeniem jego przygotowania się do tematu. Towarzyszyła mu bibliografia, na której opierał swoją prezentację. Tak było i tym razem. W międzyczasie przemowy książki wędrowały wśród słuchaczy, dzięki czemu każdy mógł sobie zapisać gdzie szukać informacji. Michał Gacek opowiadał o spirytystach wywołujących duchy pochodzących z Polski i innych części świata, działających w wieku dziewiętnastym i dwudziestym. Temat był ciągnięty w tak absorbujący sposób, że można było się zastanawiać czy faktycznie istnieją duchy. W końcu czy grozomaniak nie wierzy w nie? Nie byłoby zabawniej, gdyby pan Gacek nie podawał także przykładów pseudospirytystów, którzy byli pozerami i używali sztuczek podczas seansów. Stopa na twarzy jednej ze współwywołujących wygrała! Spora bibliografia oczywiście wędrowała od słuchacza do słuchacza. Na sali już było więcej ludzi, zatem przybyli musieli już kojarzyć pana Michała i wiedzieli, na jaki wykład się wybierają. 


Michał Gacek w trakcie swojej prelekcji
"Teoria i praktyka wywoływania duchów - o seansach spirytystycznych w XIX i XX wieku"

   
   Tuż po Michale Gacku to samo krzesło zajął Wojciech Gunia. Tym razem mieliśmy się przenieść do czasów klasyka polskiej literatury. Tematem Wojciecha był "Świat grozy Brunona Schulza". Schulza nie trzeba nikomu przedstawiać, chyba większość z nas czytała w liceum "Sklepy Cynamonowe". Nie jest zaskoczeniem przygotowanie tego tematu przez autora Wierd Fiction, gdyż twórczość Bruno Schulza kojarzymy jako dostatecznie mroczną, jako taką z półki Wierd, zaprezentował nam nieomylnie prelegent. Ta nieomylność była świetnie zaargumentowana koincydencją, jaką nam przedstawił pan Wojciech w zestawieniu Bruno Schulza z Howardem Lovecraftem. Tym zbiegiem okoliczności był fakt, iż obaj pisarze żyli w podobnych czasach i dotykały ich podobne doświadczenia. Kategoryzowanie ich opowiadań w tym samym terminem staje się więc ciekawym zjawiskiem. Panmaskarada i antyhumanizm zawarty w opowiadaniach naszego rodaka daje potężny wydźwięk w fikcji operowanej w świecie przedstawionym przez Schulza. Wyrazistość i sposób przedstawienia prelekcji nie zostawił nawet wątpliwości na pytania od słuchaczy. 


Wojciech Gunia rozpoczynający swój wykład pt.
"Świat grozy Brunona Schulza"

    Na pierwszym piętrze głos oddano kobietom w panelu "Groza jest kobietą", natomiast ja, będąc ciekaw innych form horroru, wspiąłem się na drugie piętro gdzie swój panel pt. "Groza kina alternatywnego" poprowadził Lethargus. Prelegent dał mi się poznać w poprzedniej edycji Kfasonu, podczas której wyświetlił swój film "Siedlisko" - niebywałe kino alternatywne utrzymane w konwencji starego kina przedwojennego. Tym razem Lethargus przejął rolę bardziej mówioną i chciał po raz wtóry zaprezentować widzom swoją twórczość. Nie był to seans jego filmu, a raczej ukazanie swojego podejścia do kina grozy. Bazując na swojej twórczości, zestawiał ją z klasycznymi formami rejestrowania obrazu i trikami filmowymi. Tłumaczył ich znaczenie i idealne wprowadzanie widza w klimat grozy. Przedstawił nam świat retro awangardy w filmie i wyjawił sekret pewnych scen, które nagrał, jak i które pojawiły się w wielu klasykach. Na koniec zaznajomił nas z recenzją swojego filmu od portalu Galeria Horroru. 
    Po prezentacji Lethargusa i ostatnich słowach autorek dyskusji "Groza jest kobietą", gdzie zdążyłem wysłuchać jedynie kilka słów o podejmowanych researchach przez piszące kobiety horroru, przyszedł czas na wyjście do paśnika. 
    Przerwa ukoiła nasze fizjologiczne i gastryczne pragnienia i po powrocie, na trzecim piętrze Maciej Wójcik prowadził już swoją prelekcję pt. "Inna rzeczywistość. Obraz świata w twórczości klasyków grozy, a współczesne im prądy myślowe i naukowe dające nowe poglądy na otaczający ich świat". W tym wykładzie mogliśmy być uraczeni przykładami światopoglądów Lovecrafta, Artura Machena, Blackwooda i im podobnych. Z krótkiej, lecz treściwej prezentacji wywiązała się dłuższa dyskusja o świecie nas otaczającym. Większość osób podobnie jak autorzy, powyżej przytoczeni doszli do wniosku, iż pozornie postępująca technologia i odkrycia mogą nas przerażać i choć uważamy, że wszystko już było, jest i nie ma nic nowego do przekazania, rozwijamy swą wyobraźnię, aby za jej pomocą dowieść naukowo, bądź nie, że coś przeoczyliśmy i możemy coś inaczej uczynić i nauczyć się czegoś nowego. 
    Przedostatnią i chyba najbardziej zabawną prezentacją była "Mapa polskich kryptyd" Unki Odyi. Odya przygotowała zestawienie "zwierząt", o których snute są legendy i pozostają w świecie baśni ludowych / lokalnych i fikcji. Nikt chyba nie spodziewał się, że aż tyle jest ciekawych gatunków w Polsce i że tyle zabawnych sytuacji mogło się wywiązać z historii o tych zwierzątkach. Unka Odya pokazała nam najciekawsze zwierzęta uznawane za nieistniejące, o których informacje udało jej się zdobyć. Ile się przy tym naśmiałem to moje :D Biskup morski, smok z Torunia, raptory z Rabki i najlepszy Borsuko - kaczka z dziwnym grzebieniem (nie pamiętam nazwy), który atakował mężczyzn zbierających grzyby. Te stworki umilały nam czas, a Unka okazała się sympatyczną osobą umiejącą rozbawić tematem, do którego podchodzą niektórzy na poważnie. 


Unka Odya prezentująca swoją
"Mapę Polskich Kryptyd"

   No i finał! Wystąpienie, na które najbardziej czekałem - Mikołaj Kołyszko z tematem "Skąd Lovecraft zaczerpnął postać wielkiego Cthulhu". Mikołaj jest autorem świetnego opracowania "Groza jest Święta", w którym wyczerpująco pochyla się nad twórczością Lovecrafta i jego wykłady na tematy Lovcraftiańskie zawsze absorbują, a sam autor potrafi naprawdę długo i wiele o nich mówić. Tym razem dowiedzieliśmy się, że podobnie jak w każdych religiach jest ten sam prorok czy Bóg, którego geneza jest podobna lub taka sama, tak Cthulhu ma swoich odpowiedników w ziemskich wierzeniach. Tych argumentów było dużo, a sam Mikołaj powoływał się na sporą liczbę mitologii. Między innymi majów czy inuitów (gdzie Tornasuk jest uważany za najwierniejszą inspirację i piszę o tym sam Lovecraft). Wisienką na tym torcie było odtworzenie filmu relacjonującego rytuały ku czci bogini Kali, nawiązujące do szatańskich sabatów i ukazujące, iż same rytuały wciąż są praktykowane. Na tym filmie mieszkańcy Indii spalali żywe zwierzęta, ludzkie kości czy przebijali włóczniami krowy, po czym odcinano im głowy, aby następnie oblać krowią krwią szamana i posążki. Ubrany w łańcuch z ludzkich czaszek szaman wprowadzał się w trans. Znakiem na to było potrząsanie głową dookoła z góry na dół, zamiatając długimi włosami, co bezsprzecznie przypominało ruchy sceniczne wielu death metalowców (przypadek?). Niestety kończący się czas nie pozwalał na to, aby film obejrzeć do końca. Zdecydowanie było to najciekawsze wystąpienie, skupiające na pierwszym piętrze wszystkich gości Kfasonu. Sposób, w jaki Mikołaj Kołyszko prezentował swój temat, był zachwycający i absorbujący do cna, a zwieńczenie po prostu, pisząc kolokwialnie - zryło banie! 


Mikołaj Kołyszko rozpoczyna prelekcję
"Skąd Lovecraft zaczerpnął postać wielkiego Cthulhu"

   Zupełnie na koniec przez dwie godziny toczona była rozmowa o tym "Co gryzie grozę, czyli rozmowy na 7-lecie Kfasonu". Niestety inne plany nie pozwoliły mi być do samego końca, bo może bym się dowiedział o nowych planach związanych z Kfasonem, ale mimo to czuję spełnienie i mam mnóstwo materiałów do przerobienia.
    Każdy, kto w jakiś sposób interesuję się grozą, horrorem i mrokiem, powinien wpaść do Krakowa na festiwal. Nawet dojechać z okolicy - WARTO!
    Dzięki za wszystko i do zobaczenia za rok :) 








środa, 16 października 2019

Joseph Murphy - Potęga Podświadomości



   Poradniki z definicji służą radą, jednak trzeba odkryć coś rewolucyjnego, aby taka książka - poradnik, dodatkowo zmieniła czyjeś życie. Poradniki, jak to z książkami bywa, są pisane, jedne ciekawiej, inne mniej. Zazwyczaj piszą je naukowcy i osoby, które świetnie przyswoiły wiedzę z danego tematu, a zdarzało się, że i filozofowie pisali poradniki. "Potęga Podświadomości" to poradnik psychologiczny, duchowy, ale pokusiłbym się o stwierdzenie, że także krypto socjologiczny, lekko zabarwiony ideologiami New Age. Choć z New Age to już przesadzone, bo sama ta ideologia wydaje się bardziej skomplikowana. Książka natomiast przedstawiona jest, jako uniwersalny poradnik dla odbiorcy bez względu na wyznanie, chociaż Murphy cytuję tylko Biblię. 
    W poradnikach mających na celu wyjaśnienie Ci praw umysłu, jego struktury i mechanizmów działania, a tym bardziej mających tym bardziej diametralnie zmienić Twoje życie, najbardziej irytujące jest powoływanie się na Boga, wiarę religijną i pismo święte. Mamy do czynienia z zaburzeniami i problemami czysto naukowymi, jednak pewni "specjaliści" chcą nas uleczyć nawracaniem. O dziwo w "Potędze Podświadomości" mimo nawiązań do Biblii, nie ma stricte narzucanego nawracania. Murphy piszę o wierze, ale nie jest to wiara religijna, lecz wiara w siebie i swoje myśli. 
    Bóg, Pan, czy jak jeszcze nazywamy brodatego człowieka spersonifikowanego, na naszego stwórcę jest tą podświadomością, o którą się rozchodzi w książce. Takie porównanie jest dużo przystępniejsze niż sztywne podpieranie się Bogiem czy niepokalanie poczętym nazarejczykiem. Bestseller ten pomógł ponoć wielu ludziom na całym świecie. Do poradników podchodzę dosyć sceptycznie, ale w tej książce było zawartych kilka prawideł, których mądry i rozgarnięty człowiek już dawno powinien sobie uświadomić. A skoro jest uświadomiony, to przechodzimy do podświadomości, gdzie kryją się nasze nawyki, lęki, blokady, wspomnienia. 
    To ma sens, gdy Murphy piszę, że z podświadomości biorą się wszystkie nasze czyny, uczucia i myśli. Dlatego daje pewnego rodzaju potwierdzenie, że to my jesteśmy Bogami.  Od myśli zaczyna się wszystko, co nas otacza, a więc przez myśli jesteśmy stwórcami, kreatorami naszej rzeczywistości. Powinniśmy zawierzyć myślom. Oczywiście tym pozytywnym, bo nie ma miejsca na złe rzeczy w naszym świecie. Musisz rozróżniać te złe od dobrych, nie przesadzać z nimi i koniecznie je kontrolować. To wszystko wspaniale brzmi, ale książka jest przesycona szkiełkami z różowych okularów. Inteligentny i ogarnięty człowiek widzi, jak świat działa i nawet jeśli nasze pozytywne myśli mają go tworzyć, to jednak nie da się zatuszować szalonego życia, jaki wprowadza chaos i złe zjawiska na świecie. Dlatego w niektórych momentach daję się odczuć wrażenie, że "Potęga Podświadomości" to książka dla naiwniaków i mydląca oczy. Prowadząca w racjonalnym i logicznym pojmowaniu świata do przymusowego okłamywania samego siebie. Nawet autor przyznaje, że podświadomość kieruje się prawem przymusu. Dzięki temu pojmowaniu zauważymy kilka rzeczy przeczących sobie. Joseph Murphy w jednym rozdziale piszę o słuszności danego zjawiska, a w innym rozdziale o jego niesłuszności i je potępia, albo na odwrót. To tak jakby pisał ktoś, kto nie wie jak naprawdę funkcjonują niektóre rzeczy. 
    Rozumiem, że książka ma wpoić niepoprawny optymizm, ale do końca nie da się tak. Poza tym w książce wytłumaczono pokrótce działanie sugestii, ale ta książka jest sama w sobie sugestią. Taki poradnik rzadko zmieni Twoje myślenie, ale jeśli świadom istnienia świadomości i podświadomości wiesz, że w tej książce jest trochę prawdy. Od czytelnika zależy czy wyłapie spoiwa łączące się w całość tego, co chciał zasugerować Murphy. Zasugerować, byle nie przesadnie. Trudno uwierzyć w przykłady osób, które za pomocą pozytywnego myślenia odzyskały zdrowie. Chociaż poza książkowy przykład Stephena Hawkinga jest najbardziej niesamowity, a polegał właśnie na takiej potędze umysłu i jego kontroli. Pytanie, czy te przykłady są prawdziwe, czy były to fejki? Tego się nie dowiemy. Nie mniej, jeśli chcesz przemeblować w swojej głowie, odwołuj się do podświadomości, medytuj, nie poddawaj się, walcz ze strachem i myśl pozytywnie o tym, co chcesz w życiu stworzyć.
    Autor przeczy temu w książce, ale poniekąd ta książka ma wywołać w Tobie uczucie odpuszczenia wszystkiego i skupieniu się na własnym ego i pielęgnowaniu go. Z drugiej strony daje Ci do zrozumienia, że jesteś sługą wszystkich ludzi, ale zaraz piszę, że możesz czuć się wolny. Ba! Że jesteś wolny. 
    Najbardziej podoba mi się rzecz o metodzie przemeblowania myśli, mówiąc do podświadomości na poziomie snu. Oneironautyka zna takie przypadki totalnej zmiany życia poprzez świadome śnienie i dostosowywanie podświadomości do swych wibracji. Dlatego to chyba jedyna metoda, której mogę potwierdzić słuszność. Reszta metod - jak zawsze w poradnikach - czyni cuda, ale nie wiadomo, jak ciężko z nią w praktyce. 
    "Potęga Podświadomości" to dobry suplement do poznania dobra wiedzy i doświadczeń kształtujących nasze pozytywne myślenie. Uważam, że można od tego zacząć swoją pracę ze sobą, nad sobą, nad swoją psychą i ogólnym samopoczuciem. Nie traćmy jednak czujności, bo gdy dzieje się coś złego, czasem pozytywne myślenie nie zmieni tego momentalnie i trzeba działać zgodnie z brutalną rzeczywistością. Nie przestawaj szukać - czytaj więcej, próbuj metod, łącz to, odsiewaj bzdurę, od tego co czujesz i znajdź prawdę leżącą sobie swobodnie na środku. Nigdy nie kończ rozwoju na tej jednej książce! 

Gatunek: Poradnik Psychologiczny
Rok: 2008
Wydawnictwo: Świat Książki

czwartek, 3 października 2019

Stephen King - Instytut



   Większość swoich sztandarowych dzieł King lubi spulchniać i jesteśmy do tego przyzwyczajeni. To w końcu kształtuje nas jako czytelników. Wydaje mi się, że "Instytut" można śmiało dodać do kanonu sztandarowych dzieł Stephena. "Instytut" to coś więcej niż thriller o ulubionym temacie Kinga, jakim są dzieci obdarzone nadprzyrodzonymi mocami. To pewnego rodzaju uchylenie rąbka tajemnicy. Na końcu powieści, w przypisie "Od Autora" mamy wspomnienie Russa Dora - przyjaciela mistrza i jego researchera. Autor piszę, iż Russ po wieloletniej pracy, jako rodzinny lekarz państwa King, stał się człowiekiem odpowiedzialnym za materiały dla naszego pisarza. Szczegół, że był nim już, jako lekarz. Jego drążenia przyczyniły się do tematów zawartych w "Dallas '63" czy choćby w "Pod Kopułą". Odpowiedzialność za wypłynięcie pewnych informacji, które de facto będą uznawane za fikcję, spoczywały ciężko na barkach pana Dora. Musiała to być wspaniała i inspirująca przyjaźń. Po co o tym piszę? Jak się okazuje to ważne, by zrozumieć tematykę "Instytutu". 
   Głównym wątkiem są porwania dzieci o nadprzyrodzonych zdolnościach parapsychicznych (telepatia i telekineza) oraz wykorzystywanie ich zdolności do celów wojennych i wojskowych, ściślej mówiąc - eksterminujących niewygodnych (w domyśle) złych ludzi. Rzeczy te oczywiście dzieją się w instytutach wybudowanych gdzieś na krańcach świata. Tyle wystarczy na temat fabuły, bo reszta byłaby spoilerem, a ta powieść jest trzymającą w napięciu przygodą, którą każdy sam powinien odbyć na kartach książki. 
   Główny wątek łączy się z panem Russem Dora, a raczej jego działaniami, w ten sposób, iż jego poszukiwania zazwyczaj skupiały się na tematach spiskowych, o których się nie mówiło. Tak jest i w przypadku "Instytutu". Nie jest to do końca powiedziane od autora, ale dotarłem do informacji, które mówią, że podobne sytuacje zawarte w powieści mają miejsce w świecie rzeczywistym. Osoba niegdyś szkolona w zakresie psychotroniki i manipulacji poinformowała mnie, w rozmowie na temat książki, że tak naprawdę, na świecie istnieje pewna liczba placówek, gdzie przetrzymuje się porwane dzieci i wykonuje na nich różne badania. Takowe działania ponoć istnieją już od lat 50-tych. Porwania dzieci, o których się nie mówi i placówki - instytuty to czyste teorie spiskowe, lecz te teorie są tak nazwane po to, aby mydlić ludziom oczy. O tym jest właśnie najnowsza powieść Stephena Kinga. Pytanie tylko czy zastanawiał się nad powagą sprawy, o której piszę? 
   Dzieci są fascynujące i mają w sobie pewną moc, siłę, coś, co pozwala im widzieć rzeczy takimi, jakimi są, a dzięki swej nieskalanej wyobraźni są w stanie dokonać czynów niekiedy niemożliwych. Stephen King uwielbia czynić swoich bohaterów dziećmi. Wyjątkowy chłopak - Luke, pokazuje nam swą bystrość, mądrość i odwagę. Po raz kolejny także dowiadujemy się, jak silna potrafi być przyjaźń. A przede wszystkim możemy wyobrazić sobie, jak bardzo cierpią dzieci poddawane torturze, ale... są bardziej niezłomne niż przeszkoleni żołnierze. 
   Mówi się, że "Instytut" jest zlepkiem najlepszych powieści Kinga. Te wrażenie wzbudza w nas typowy dla Kinga motyw - dzieci i moce parapsychiczne. Kilkakrotnie te tematy pojawiały się choćby w "Doktor Sen", "Łowca Snów" czy kultowym "TO". "Instytut" swą specyfiką i klimatem przenosi nas do świata serialu "Stranger Things", lecz ulokowanego głównie w jakiejś organizacji sekretnego budynku. "Instytut" wciąga do swego wnętrza swą telepatyczną i telekinetyczną mocą. Poznanie jego wnętrza dla czytelnika będzie niezapomnianą przygodą!

Gatunek: Thriller, Przygodowy
Rok: 2019
Wydawnictwo: Albatros

poniedziałek, 23 września 2019

Michel Houellebecq - Cząstki Elementarne



   Dziwniejszej książki chyba w życiu nie czytałem! Trzeba ostrzec na wstępie, że jest to literatura 18+. Można by ją uznać za gorszącą, gdyby nie fakt, o którym pisze autor i zaznacza, że ta książka w całości powinna być traktowana jako fikcja. Mimo to nie da się nie zauważyć, jak dobitnie opisano brutalną rzeczywistość upadku moralnego, jaka nas otacza. Ta opowieść jest skandaliczna, pełna gorzkiej dekadencji i zepsucia. Jedni stwierdzą, że to majstersztyk prozy absurdalnej, drudzy poczują odrazę i niesmak (Houellebecq się nie patyczkuje i wprost pisze to, co wszyscy myślą, uważają i robią), a inni znowu pomyślą, że jest to głupie i sobie podarują. 
   Tytuł sam nic nie zdradzi, a jego znaczenie odnosi się do naukowej metafory, tego kim jesteśmy i na co się składa nasze życie. Pierwotnie można się zastanawiać czy płycizna bijąca z treści książki ma naprawdę odstręczać, czy jest ona celowa. Mogę spokojnie potwierdzić, że jest celowa, bo w przeciwnym razie byłaby pozbawiona innych wartości, które dodają inteligenckiego sznytu. 
To powieść zmiksowana. Są w niej dekadencja, filozofia, krytyka, erotyka, ale wszystko utrzymane w klimacie negatywnego i brutalnego przekazu. Ta pozycja może Cię naprawdę zdołować. Czytanie jej i równoczesne analizowanie realiów, jakie nas otaczają w XXI wieku i już od XX wieku oddziałują tak depresyjnie, jak palenie dopalacza o nazwie "Tajfun". 
    Książka w dużej mierze opisuje hedonizm i pewne życiowe wybory. Wszystko podszyte ogromną ilością seksu. Czytając, kartka za kartką, czuć było tę spermę zostawianą na łożach bohaterów. Seks obecny w powieści był czymś normalnym niczym jedzenie, spanie, codzienna praca czy nawet oddychanie. Autor przyznaje, że nasze myśli na okrągło oscylują wokół seksu. Tak u mężczyzn, jak i u kobiet. W powieści pomimo rozwiązłych kontaktów seksualnych, dzielonych na rozkosz i prokreację, poznajemy kolejne zjawisko powszechne i obecne, jako coś normalnego - samotność. Autor, rozwiewając wszelkie akty seksualne, temperuje libido bohaterów i ich powodzenie u partnerów smutną zabawą masturbacyjną, która ukazuje nam szerokie horyzonty samotności i problemy wiążące się z nią. Największym problemem i epidemią, która wstrząsa nami przez wybór, jaki dokonujemy w życiu, jest brak miłości. Prawdziwej miłości, jako uczucia, jako czułości. To nas dobija, kiedy zrozumiemy, że faktycznie tak jest. Okłamujemy się, ciesząc się z życia partnerskiego i bujnego życia erotycznego, podczas gdy w rzeczywistości, będziemy tracić czas mogący spędzić z ukochanym / ukochaną i być naprawdę szczęśliwymi, znacząc dla kogoś wszystko. Wypadki chodzą po ludziach, a przesada z pewnymi praktykami przyszpila, kończąc buńczuczne podboje. Jedyne co nam zostaje w życiu - to co chcemy robić - praca, nauka, rozmyślanie, tworzenie. Nawet jeśli ktoś tego nie doceni, tylko to może nas wyzwolić i pozwolić w jakiś sposób zapomnieć o naszej samotności. 
    O "Cząstkach Elementarnych" można pisać rozprawki filozoficzne i bez względu na to, że to fikcja, po przeczytaniu książki, Twój świat już nigdy nie będzie taki sam. Ta książka jest druzgocąca i potrzeba nerwów oraz abstrakcyjnego myślenia, aby przez nią przebrnąć. Końcem końców chodzi w niej o to, że zmierzamy do samozagłady. Zmierzamy do niej będąc podstawą takiej niszczejącej struktury - cząstką elementarną. 
    Wydaje mi się, że tę książkę każdy zrozumiałby inaczej (oczywiście ten, co przez nią przebrnie). Fabularnie nic tu nas nie zaskoczy. Stricte fabuły tu nie ma, nie mniej głównymi bohaterami są przyrodni bracia, których życie przedstawiane jest w dekadenckiej formie. Bruno i Michel - niby swoje przeciwieństwa, a jednak wiele ich łączy. Ich rozmowy to istna batalia filozoficzna, a od czytelnika zależy czy to, co przeczyta, będzie odzwierciedleniem zrzucenia z oczu pewnych klapek. Hipisi, seks, Aldous Huxley, seks, niezdolność do odczuwania emocji / uczuć, seks, nauka i seks - takie tło towarzyszy czytelnikowi w tej dystopijnej podróży przez ścieżkę zmetaforzoną pomiędzy biologiczną treścią, a podprogową rzeczywistością usłaną tą fikcją.
    Czym zatem jest sens naszej egzystencji, gdy wszystko sprowadza się do jednego?

Gatunek: Literatura Piękna, Fikcja
Rok: 2015
Wydawnictwo: W.A.B.

wtorek, 3 września 2019

Adam Ostrowski - O.S.T.R. Brzydki, Zły i Szczery



    Autobiografia Adama Ostrowskiego, znanego wszystkim jako O.S.T.R. to nie do końca autobiografia. To raczej podsumowanie działań artystycznych z przepiękną puentą do przemyślenia. O.S.T.R. to jeden z najwybitniejszych muzyków dzisiejszych czasów w Polsce. Hip-Hop to kultura, którą wybrał i tryb życia w tej kulturze jest oczywisty - rzadko polega na zdrowiu. Adam więc w swym biogramie przywołuje swój tryb życia, miłość do hip-hopu i procesów twórczych oraz to, za co tego człowieka uwielbiamy, czyli niezanikający humor. Ta lektura jest tak lekka, że w ciągu dwóch dni można ją śmiało wchłonąć. Nie wymaga od nas niczego poza umiejętnością czytania. No, warto byłoby też znać środowisko hip-hopowe. 
    O tej książce wiele nie trzeba mówić, bo sama się sprzedaje i jest ciekawą pozycją nie tylko dla fanów O.S.T.R.-a, ale i dla każdego lubiącego się pośmiać  zabawnych historii z życia. Nie zliczę momentów, kiedy się uśmiechałem albo chciałem wybuchnąć śmiechem. Ta książka jest tak pozytywna, jak jej autor. Przygotujcie się jednak na język typowo hip-hopowy i na wulgaryzmy. Sęk w tym, że bluzgi wcale nie przeszkadzają i chyba tylko mega wrażliwi poczują się urażeni, czytając taki język. 
    Zabawne sytuacje zdarzające się O.S.T.R.-owi będą upiększać szare sprawy nieodłączne w naszej rzeczywistości. Adam wytłumaczy nam także, ze swojej strony, pewne konflikty. Dowiemy się, jak i w jakich okolicznościach powstawały kolejne albumy O.S.T.R.-a. Przeczytamy, jak wielka jest miłość Adama do muzyki i jak wielki determinizm kieruję nim, by coś stworzyć. Tak samo przeczytamy o koncertach, na których jak się okazuje zawsze towarzyszy trema. Nawet choroba nie przeszkodzi mu, aby dał z siebie wszystko. 
    W końcu humor ustępuję refleksjom na temat problemu Adama z płucem. Mimo to wiemy, że dobry czarny humor dopisuje O.S.T.R.-emu, kiedy lekarze mówią mu, że nie powinien już żyć. Kwitując to śmiechem całemu i zdrowemu udaje się wrócić z operacji. Natomiast z pełną powagą i świadomością kończy swą książkę jednym prostym wnioskiem, ale jakże trudnym do pojęcia dla wielu - że to rodzina i jej przyszłość jest najważniejsza! Niniejszym dla każdego z nas to Ostatnia Szansa Tego Rapu!

Gatunek: Autobiografia
Rok: 2019
Wydawnictwo: Wielka Litera