sobota, 21 sierpnia 2021

Anna Micińska/Urszula Kenar - Witkacy, Wiersze i Rysunki

 



   Pozycja, którą mamy przed sobą to krótka i rozrywkowa, a nawet nader odkrywcza książeczka prezentująca po raz pierwszy twórczość jednego z najosobliwszych twórców pierwszej połowy XX wieku. Jak twierdzą autorki, nie jest to album, nie jest to katalog, ani wydanie krytyczne, a po prostu zbiór twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza, znanego pod pseudonimem Witkacy. Miszkulencja poezji, rysunków i fragmentów artykułu "Teoria Czystej Formy", gdzie artysta kontempluje nad istotą poezji, prozy i bytu słów pisanych. 
    Zbiór zawiera krótkie wierszowanki Witkacego - łatwe i chwytne, które mogą być pouczającymi powiedzonkami wyluzowanych dorosłych. Ozdabiają one zazwyczaj najciekawsze ujęcia fotograficzne portretów artysty. Nie pozbawione żartobliwego image i robiące sobie kpinę z oglądającego. Pojawia się kilka wierszy dłuższych, w których autor wyjawia swoje najdotkliwsze rany i zrazy do życia społecznego. Tak np. w wierszu "Do przyjaciół lekarzy" tłumaczy się ze swego zamiłowania do psychodelików. Innym razem w bardzo satyryczny dla siebie sposób wyrzuca innym przyjaciołom, sprawdzając ich obraźliwość w wierszu "Do przyjaciół gówniarzy". Teksty zaczerpnięte z "Teorii Czystej Formy" natomiast ukazują jak głęboko artysta wchodzi w atmosferę filozofii rozpatrując metafizykę słów stosowanych w artystyce, a nawet ich formę twórczą zradzającą pleonazmy i inne słowne dziwolągi. 











      
           Ciekawym jest układ wierszy, gdzie zdałoby się koncepcyjnym rozpoczęcie zbioru od wiersza dla przyjaciół i tym samym zakończenie zbioru również wierszem dla przyjaciół. Mowa o powyżej przytoczonych wierszach. Zbiór można uznać za swoisty mini panoptykon artysty, przedstawiający jego najciekawsze prace spośród wszystkich lat działalności. Zestawienie wierszy, tekstów i rysunków przypomina celowo złożoną sztukę teatralną, w klimacie lekkiej maskarady. Ostry humor, abstrakcyjny i łagodny nihilizm, a do tego nurt blagiczny czyni Witkacego oryginałem, którego prace i podejście do artyzmu zainteresuje każdego miłośnika sztuki. Tym właśnie polecam owy zbiór. 

Gatunek: Sztuka / Poezja
Rok: 1977
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie


środa, 26 maja 2021

Bartłomiej Fitas - Umarli nie wracają

 



   Powieściowe spotkanie z autorem chciałem rozpocząć od głośnej "Potępionej". Jednak kilka sytuacji sprawiło, że ta pozycja wpadła mi w ręce, jako pierwsza. Niczego nie oczekiwałem, na nic nie liczyłem, chciałem tylko czegoś mocnego, co sprawiłoby, że nie potrafiłbym się skupić na niczym innym. Po części tak było. 
   Od samego początku wyczuwałem, jakąś Kingowską manierę prowadzenia historii. Aczkolwiek tutaj wszystko zdawało się zbyt szybkie. Ekspresowe wprowadzenie, wrzuca nas na głęboką wodę i konfrontuje z najważniejszymi zdarzeniami. Tekst spójny i nienaganny, chociaż zbędne opisywania, na przykład zaciągania się papierosem, które nic nie wnosi do fabuły. Niestety tych wtrętów jest kilka. Dużym plusem jest szybkie wchłanianie tekstu. Nie ma takiej możliwości, by w którymś momencie tekst nas męczył, albo żebyśmy stracili rozeznanie, co czytamy. Tekst jest zatem płynnie skonstruowany i napisany łatwym językiem. 
   Co do fabuły, jak sam tytuł wskazuje, będziemy mieć do czynienia z umarłymi. Mowa tu nie o umarłych typu zombie i nie o zwykłym powrocie z zaświatów. Małżeństwo, które dopiero straciło syna i dopiero co go pochowało, przenosi się do nowego mieszkania. Jedna z sąsiadek - sędziwa staruszka, na pierwszy rzut oka sympatyczna, okazuje się... wiedźmą? Przy pomocy mruknięć i nieokreślonych sytuacji twierdzi, że sprowadziła z powrotem zmarłego syna. Artur (bo tak miał na imię) przybywa z martwych wraz z serią niewytłumaczalnych morderstw. Makabryczne mordy łączy jedna wizja - Świecący Człowiek i jego kuszące przywołania. Pojawia się coraz więcej postaci. Uważam, że za dużo. Na szczęście większość z nich jest ofiarami Świecącego Człowieka i szybko znikają. Niemniej można się troszkę pogubić, kto jest kim. Opisy morderstw podczas wizji Świecącego Człowieka są tu najciekawszym elementem. Kiedy z początku wydaje się, że to będzie poważny i mroczny horror, pojawiają się groteskowe i zabawnie irracjonalne opisy rodem z horrorów z lat 80 z "Koszmarem z Ulicy Wiązów" na czele. Przeraża, ale jednocześnie śmiejesz się, jak nastolatek w ostatnim rzędzie sali kinowej, który czekał na coś straszniejszego. Historia zaczyna się ciągnąć, a uważniejszy czytelnik zaczyna się zastanawiać, czy w tej powieści nie ma kilku luk fabularnych. Wszystko bowiem wyjaśnia się pod koniec. 
    Były jednak rzeczy, które mi nie pasowały w tej opowieści. Wraz z rozwijaniem się historii ojciec Artura, zdruzgotany odkrycie, które zrobiło mu bajzel w głowie, na spacerze spotyka starszą kobietę, która okazuje się jego nianią (ciocią) z czasów dzieciństwa. Kobieta wspiera małżeństwo, ale nic nie wnosi. Pozornie! Czytelnik przypomina sobie o starej kobiecie, która wywołała Świecącego Człowieka, lecz o niej nie ma później wzmianki. Na końcu okazuje się, że stara ciotka to ta sama stara kobieta, co wskrzesiła Artura. Wychodzi na jaw, że sama była umierająca i w ostatniej chwili weszła w pakt z jakąś ciemną siłą, której obiecała sprowadzanie umarłych dusz, by te dla niej zabijały, po to by została przy życiu. Pojawia się pytanie, czy do tej pory nie musiała nikogo wskrzeszać? A może robiła to tylko mamy tego się domyślać? Tylko w takim razie musiała się przenosić z miasta do miasta, bo inaczej byłoby głośno o innych Świecących Ludziach w mieście, w którym rozgrywa się akcja. Kolejne co mnie zastanawiało to dlaczego Świecący człowiek zabijał jedynie mężczyzn? 
    Koniec, w którym wszystko się wyjaśnia, jest czymś zupełnie innym niż można by się spodziewać i odczuwa się mały niedosyt. Powieść zdecydowanie pochłania i jest idealna na długie deszczowe wieczory, od których ta lektura nas oderwie i nie zwrócimy uwagi na deszcz. Szybka lektura z paranormalnym motywem powrotu z martwych. Mogła być lepsza, ale nie jest zła - na pewno bardziej wymagający czytelnik może się czuć niedopieszczony. 

Gatunek: Horror
Rok: 2021
Wydawnictwo: Dom Horroru

środa, 12 maja 2021

Wisława Szymborska - Sto Pociech

 



   Prestiżowa kolekcja poezji Wisławy Szymborskiej Wydawnictwa Znak jest spójną serią, która w każdym toniku ma swój koncept i przynajmniej jeden zapamiętywalny na zawsze wiersz. Tę serię chciałem przerobić po kolei od pierwszego do ostatniego tomiku. Zrobiłem sobie jednak wtrącenie w przerabianiu, wziąwszy pierwszy lepszy tomik do ręki. Jest on ósmy w kolekcji Wydawnictwa Znak, wznowiony po 50 latach z piątego tomiku w całej twórczości poetki. 
   Odkładam na bok wszelkie oceny siły wierszy, pojawiających się tutaj, niemniej dwa z nich wybitnie wwiercają się w naszą pamięć. Mowa o "Radości pisania" i tytułowym "Sto pociech". Pierwszy to wg mnie kunszt pisarski - świetna gra słowem i metaforą. Idealnie do siebie dobrane sprawiają, że czytelnik może sobie wyobrazić ten wiersz. Drugi natomiast enigmatyczny, zamyka tomik i zostawia refleksję o istocie człowieczeństwa. 
   Pozwolę sobie również przeanalizować motywy pojawiające się w tym tomiku. Wychwyciłem bowiem dwa takie motywy - jeden z nich jest zawarty w tytule i mowa o pociechach. Można łatwo się takich doszukać w kilku wierszach, w tym oczywiście we wspomnianych wyżej rodzynkach. Drugi motyw to mój ulubiony motyw - sen. W kilku wierszach sen pojawia się albo jako przenośnia, albo w domyśle jako miejsce akcji. Uważam, że motyw snu zmiękcza całokształt wierszy, w których się pojawia, co pomaga w ich przyswojeniu. 
   Ciekawym dodatkiem do tego tomiku są dołączone rękopisy paru wierszy, dzięki czemu czytelnik może czynniej podpatrzeć proces ich tworzenia. Jedną z pociech Wisławy Szymborskiej było wymarzone mieszkanie na Piastowskiej 46. Drugą i chyba najważniejszą było pisanie. Czy dla nas pociechą jest ten tomik? Nie nam to oceniać, bo do wierszy Szymborskiej winniśmy podchodzić indywidualnie.

Gatunek: Wiersze / Poezja
Rok: 2019
Wydawnictwo: Wydawnictwo Znak

sobota, 1 maja 2021

Stanisław Lem - Doskonała Próżnia

 




    Historia powstania "Doskonałej Próżni" ma swoje linie czasowe, nie mniej w kwestii literackiej jest to dla mnie jedna z ciekawszych form pisarskich. Pierwsze zetknięcie z Lemem w "Solaris" bardziej mnie męczyło, niż zachwyciło. Dopiero po przeczytaniu "... Próżni" załapałem atmosferę uniwersum i swoisty geniusz powieściotwórstwa Lema. Pozycja ta ukazuje kunszt pisarski autora parającego się fikcją, czyli tym, co jest fundamentem snucia opowieści. Fikcja literacka, czy to oparta na kanwie fantastyki naukowej, czy literatury pięknej - pseudonauki czy zwykłej beletrystyki, tworzy kolaż wszystkiego, profanując rzeczywistość i nie widzi granic w definiowaniu, analizowaniu, grach słowem oraz perspektywą. Tapla się szaleńczo nietrzeźwa w oceanach wyobraźni. Stamtąd właśnie czerpie Lem, budując "Doskonałą Próżnię", bo ta jest zbiorem recenzji nigdy i nigdzie nieopublikowanych książek. Taki zbiór u twórców gatunku nazywamy "widmową biblioteką", a jeszcze dokładniej - apokryfami. Trzeba też dodać, że wbrew temu, z czym kojarzymy twórczość Lema, to właśnie apokryfy stały się ulubioną formą twórczości autora. 
    Wysnułem nawet pytanie, czy skoro autor napisał recenzję książek, których nie ma to warto czytać te recenzje? No bo przecież nigdy nie przeczytamy tych książek i nie przekonamy się, czy były gniotami, czy genialnym dziełem... A tu właśnie szkopuł taki, że to właśnie na tym polega, aby zastanowić się, co by było gdyby... a nuż zostawić poletko tzw. Po-Lemom, których uważamy za kontynuatorów twórczości Lema. Tu mam na myśli próby rzeczywistego napisania danych książek. To swoiste i wymagające ćwiczenie napisać powieść na podstawie powstałej już recenzji. Wyzwanie, którego podjąć się może chyba jedynie arcypisarz, bo z tego co nam wiadomo, próby pisania zrecenzowanych tytułów zakończyły się jedynie krótkimi opowiadaniami. 
    Jednak apokryficzna scheda dla kontynuatorów Lemowskiego pióra to mały szczegół. Ja dojrzałem w recenzjach tych poglądy i wizje autora, którymi nie dzielił się w swoich innych dziełach. Były to poglądy bardzo odważne i w wielu przypadkach aktualne. Na tym właśnie polegał zabieg, o którym bodaj mówi sam autor, iż nie zawsze można wyjawić swoje poglądy i należy je ukryć w tzw. podrobionych umysłach. Kto by pomyślał, że Stanisław Lem tak rzeczowo i dość swobodnie piszę o strefie seksualnej - tutaj mamy ten motyw poruszony przy prawie każdej recenzji. Bardzo często Lem, a właściwie jego autorzy filozofują. Również w posłowiu pojawiają się wyraźne rozważania na temat filozofii solipsyzmu lub symulakrum. Pierwsze oznacza wytłumaczenie, iż coś, co się dzieje tylko w czyjejś głowie, natomiast drugie oznacza coś co istnieje jednocześnie nie istniejąc. Czyż nie jest to kondensacja elementów idealnych dla fikcji literackiej? 
    Zbiór ten co jakiś czas był przez autora uzupełniany i w zależności od wydania, można było przeczytać inną liczbę recenzji. W wydaniu posiadanym przeze mnie z roku 2008 mogłem zapoznać się z szesnastoma pozycjami recenzowanymi przez Lema. To była zabawna lektura, bo prawda jest taka, że to ma być trochę satyra, dowcip na czytelniku. Niektóre pozycje odnoszą się do rzeczywiście istniejących dzieł, tworząc im jakby konkury, ale jednak bardziej kpiąco. Do tego zabawa słowem i wysnuwana etymologia słów, wymyślonych również przez autora, wprowadza często w osłupienie myślą, że tak bardzo można tymi słowami szarżować, tak by nikt się nie spodziewał elastyczności naszego języka. "Doskonała Próżnia" to swoiste NIC. Ciekawostką jest, iż możemy przeczytać kontynuację w postaci wstępów do fikcyjnych książek wymyślonych przez Lema - "Wielkość Urojona" - i tym samym zachwyceni recenzjami winniśmy przejść do konkretnych preambuł, bo tekstu głównego nie będzie nam dane przeczytać. 

Gatunek: Fikcja literacka / Recenzje 
Rok: 2008
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie / Kolekcja Gazety Wyborczej

niedziela, 18 kwietnia 2021

H. P. Lovecraft - W Górach Szaleństwa



   Ostatnio pisałem o opowiadaniach Lovecrafta rodem z sennych majaków. Tym razem też zwrócę uwagę na podgatunek, wypływający z opowieści niesamowitych, jakimi parał się autor. Podgatunek, który omówię, stał się spoiwem kolejnego zbioru opowiadań Lovecrafta i kolejnym dublem Wydawnictwa Vesper z 2020 roku. Tym razem motywem przewodnim stała się podróż w głąb ziemi. W zakamarki świata, o których mówią legendy i mity. Chodzi o miejsca pierwotniejsze niż pierwszy człowiek, w których jedynym, co można spotkać to tytułowe szaleństwo, gdyż zwykły człowiek nie jest w stanie ogarnąć pewnych tajemnic. 
   W zbiorze, jak sam tytuł mówi, przeczytamy jedno z dłuższych i najciekawszych opowiadań Lovecrafta - "W Górach Szaleństwa". Opowiadanie mówi o ekspedycji na Antarktydę, na której badacze napotykają w głębiach lądu góry, których nie powinno być w tej szerokości geograficznej. W tych górach badacze odkrywają coś jeszcze - szczątki prehistorycznych lub nawet przed prehistorycznych istot. Rzecz dzieje się pod natchnieniem faktycznych wydarzeń opisywanych niegdyś w Dzienniku Admirała Byrda. Mowa o teorii pustej ziemi, która obecnie jest śmiało zamiatana pod dywan rzekomych "teorii spiskowych", a ma więcej racji bytu, niż najabsurdalniejsza i dziś bardzo wiarygodna średniowieczna teoria o płaskiej ziemi. W ówczesnych czasach życia autora to odkrycie mogło być wiekopomne, lecz jest ono tak naprawdę tylko zmyślnym tłem, na którym zgrabniej mógł wypaść główny motyw niesamowitości stwarzanej przez Lovecrafta. Niesposobna omówić wplecionych w opowiadanie wszystkich odniesień, które oceniamy, jako "teorie spiskowe dziejów" i będące jednocześnie mitami i legendami tak świetnie przekazywanymi na naszym świecie - m. in. hiperborea czy Atlantyda. Zwraca na to uwagę nawet Mikołaj Kołyszko - autor posłowia. Natomiast tym na czym powinien się skupić czytelnik to wszystko zgrabnie łączące się z całym cyklem tworzonym przez Lovecrafta z przedwiecznymi i starszymi istotami na czele. 
   Zbiór zawiera również trzy inne opowiadania - "Cień spoza Czasu", "Bezimienne Miasto" oraz "Pod Piramidami" także traktujące o podróżach w głąb ziemi. Każde opowiadanie rozgrywa się w innych częściach świata - Arabia, Australia i Egipt (co ciekawe teoria pustej ziemi mówi o istnieniu na naszej planecie kilku zejść w jej trzewia - między innymi chodzi o zejście umiejscowione we wnętrzu egipskich piramid). Konsekwencją wypraw w opowiadaniach są oczywiście odkrycie nieznanych, przedwiecznych istot, zjawisk, bądź kultów, pojmowanie, których prowadzi narratorów do głębokiego obłędu. 
    Te niebezpieczne podróże skłaniają więc do kategoryzowania tych opowiadań, jako przygodówek, gdzie słowo "przygodówka" to naiwna herezja wobec klimatu, jaki Lovecraft rozsiewa w powyższych opowiadaniach. Niemniej przy lekturze możemy poczuć sznyt powieści Dickensa lub filmów z Indiana Jones'em. Szczególnie taką aurę rozsiewa "W Górach Szaleństwa", gdzie opisy szczątków pradawnych istot przywiodą nam na myśl również film lub powieść "Coś". Malownicze i detaliczne opisy otoczenia na dodatek przenoszą nas myślami w katakumby, po których bohaterowie mogliby schodzić w pustaci ziemi. Całość zbioru podsumowuje wspomniany Mikołaj Kołyszko, który odwodzi nas, a szczególnie siebie od "teorii spiskowych" i bardziej zwraca uwagę na bóstwa i wierzenia zawarte w mitach Lovecrafta, będących odniesieniem do wielu starożytnych podań lub odkryć. Daje nam znać, że Lovecraft nie do wszystkich źródeł mógł mieć dostęp, a mimo to nieświadomie stworzył fikcyjny świat spójny z rzeczywistymi zjawiskami mitologicznymi. Tym bardzo krótkim posłowiem Kołyszko zachęca nas do badań mitów Lovecrafta dogłębniej, pytając o odwagę, niczym śmiałków, chcących zejść w nieprzebyte i nieodkryte bezdnie skorupy ziemskiej, w poszukiwaniu ukrytego świata. Tym samym i ja zachęcam do lektury przy świetnie wizualizującej nam tekst muzyce Cryo Chamber. Niech te odkrycia nie niepokoją dzisiejszych sceptyków lub badaczy, a pozostaną w sferze grozowego weird science fiction opartego na fabule przygodowej.

Gatunek: Groza / Weird Fiction / Horror Przygodowy
Rok: 2020
Wydawnictwo: Wydawnictwo Vesper

piątek, 2 kwietnia 2021

H. P. Lovecraft - Koty Ultharu

 



   Czytanie Lovecrafta dla jednych to ciężko wchodząca lektura pełna archaizmów i dziwnego stylu pisania, a dla innych przyjemność pełna tajemniczych opisów innych światów. Ja zdecydowanie należę do tej drugiej grupy, a najnowszy zbiór opowiadań nakładu Wydawnictwa Vesper ukoił me cierpienie związane z kryzysem czytelniczym. W owym świeżutkim zbiorze dziesięciu krótkich opowiadań spotykamy się z mniej znanym, ale równie weirdowym gatunkiem, jakim charakteryzował się Lovecraft, czyli fantastyką oniryczną. 
   Uniwersum Lovecrafta określały w znacznym stopniu opowiadania z tzw. Krainy Snów. A nazwa ta nie jest przypadkowa, gdyż opowiadania z tej serii opierają się na zapiskach marzeń sennych. Czy to sny autora? Czy tylko jego ekskluzywna wyobraźnia? Pozostanie to dla nas zagadką, chyba że odszukamy przyznanie się do tego w jakiś listach. Takimi opowiadaniami z Krainy Snów zapełniono właśnie zbiór "Koty Ultharu" i sądzę, że jest to jeden z najlżejszych zbiorów, który świetnie się czyta i jak mówi zasada dla świeżych czytelników - "zacznij od 'Zew Cthulhu'" - tak zaprzeczę tej zasadzie i zachęcę niepewnych do chwycenia za "Koty Ultharu". 
    Przede wszystkim można uznać, że jest to zbiór dla kolekcjonerów, jeśli weźmiemy pod uwagę starszych czytelników Loecrafta, gdyż w "Kotach Ultharu" mamy zdublowane opowiadania ze zbioru "Przyszła na Sarnath Zagłada - Opowieści Niesamowite i Fantastyczne" z 2016 roku. We wspomnianym zbiorze również mieliśmy do czynienia z opowieściami z Krainy Snów. Na tej kanwie do tamtego zbioru dołączono nawet graficzny dodatek w postaci mapy Krainy Snów wykonany przez Krzysztofa Wrońskiego - ilustratora każdego zbioru Lovecrafta z Wydawnictwa Vesper. Ilustracje te w niesamowity sposób dodają klimatu równie niesamowitym opowiadaniom autora. Również "Koty Ultharu" są ozdobione grafikami Wrońskiego, przypominającymi prastare ryciny. Natomiast wracając do motywu snu w opowiadaniach Lovecrafta, mimo istnienia już zbioru o tym motywie, "Koty Ultharu" nie są pozbawione swej spójności. Oparta ona jest na miejscach i bohaterach powtarzających się w opowiadaniach. Między innymi Randolph Carter, miasto Celephias, Kadath, lub Inni Bogowie - łączą w jedno oniryczną atmosferę opowieści. Do tego tytułowe koty Ultharu, pojawiają się w kilku opowiadaniach. Wyjątkiem w tym zbiorze wciąż pozostaje tytuł, który oznacza, iż przeczytamy tu także krótkie opowiadanie o tym samym tytule - Koty Ultharu. To opowiadanie ponoć do tej pory nie miało oficjalnego tłumaczenia. 
    Osobiście mam dużą słabość do sennych opowiadań Lovecrafta, ponieważ to od nich zacząłem czytać tego autora. Stąd też zachęta do spojrzenia na ten rodzaj opowiadań. Czytając "Biały Statek", "Celephias" lub "Ku Nieznanemu Katadth, Śniąca się Wędrówka", można mieć wrażenie, jakby było się w tym śnie, albo po prostu jakby się samemu śniło. Te opowiadania są tak wyraźne i malownicze, że mam wrażenie, że Lovecraft praktykował Świadome Śnienie i to wszystko sam dosłownie wyśnił. Wyśnił, a może siedziało to w nim, co rozważa Mikołaj Kołyszko w posłowiu, w którym jak zawsze na wykładach zaskakuje swą wiedzą i odniesieniami do mitologii świata rzeczywistego. Posłowie, choć omawia każdy element, każdego opowiadania jest dosyć krótkie, a uwierzmy, że mogło być o wiele dłuższe. Życzę więc wam udanej lektury i Lovecraftiańskich snów, jeśli jeszcze nie mieliście okazji poznać tego autora od fantastycznej strony jego twórczości. 

Gatunek: Fantasy / Weird Fiction
Rok: 2021
Wydawnictwo: Wydawnictwo Vesper

niedziela, 21 marca 2021

John Stuart Mill - Utylitaryzm / O Wolności

 



   Napisanie czegokolwiek o tych dwóch pracach jest naprawdę trudne, ponieważ jak na tak krótkie opracowanie męczyłem się z tym prawie miesiąc (brakło może dwóch dni). Niemniej trzeba oddać, że ta pozycja powinna się znaleźć na półce każdego, kto przez swoje życie idzie z myślami o szczęściu, sprawiedliwości i w końcu o władzy. Lektura jest krótka, jednak rozważania mogą pochłonąć na dłużej - jak to bywa przy filozofii - napisana prostym językiem, natomiast połączenie w całość przemyśleń Milla jest trudne. W pewnym momencie zasypiam i tracę wątek. Szkoda, bo niektóre spostrzeżenia znamy z autopsji i wystarczyłoby to złączyć z resztą myśli i być może pojęcie, o które się rozchodzi, znalazłoby swe miejsce w naszym rozumowaniu. A chodzi o utylitaryzm - kierunek etyki, w którym dosłownie chodzi o użyteczność, szczególnie z pożytkiem dla społeczeństwa. Ważnym argumentem staje się w tej koncepcji wyższość ogółu nad jednostką, co Mill podkreśla doskonale w pracy "O Wolności", gdzie tłumaczy działania władz. 
   Johna Stuarta Milla uznaje się za twórcę utylitaryzmu, choć prawowitym twórcą klasycznego utylitaryzmu był ojciec Milla i Jeremy Bentham, którego autor często cytować będzie w tych pracach. W pracy o utylitaryzmie problem jest ze zrozumieniem, czym ono jest, bo nie mamy wprost napisane 'utylitaryzm = użyteczność' (chociaż można to wywnioskować z etymologii). W założeniach za to autor bierze pod rozwagę tematy szczęścia, sprawiedliwości i przyjemności. Moim zdaniem odwraca to uwagę od użyteczności samej w sobie, ale na pewno ma wiele wspólnego gdy rozważymy to na spokojnie. 
   Tekst "Utylitaryzmu" objętościowo jest skromny, lecz z większą trudnością zrozumienia go. Natomiast łatwiej przyswajalnym jest "O Wolności", a oba tytuły ponoć łączą się w całość. Ta druga część tekstu jest dla nas bardziej zrozumiała, ponieważ dedukuje lub może nawet infiltruje prawdziwe działania rządów i ich formy represji. Autor w żadnym razie nie krytykuje tych działań, lecz na surowo, pragmatycznie przedstawia czytelnikowi, na czym polega władza i jaki ma ona wpływ na pojmowanie wolności. Od tych wytłumaczeń prowadzona jest pewna definicja wolności i jak czytelnik zauważy, działania władz są mu dobrze znane, bo do tego czasu nic się nie zmieniło, to jednak ta definicja nie jest zdrową i racjonalną definicją wolności takiej, jaką by chciał człowiek z natury. Tu właśnie chyba pojawi się użyteczność, gdzie człowiek to obywatel, a władza to władza - elita - ktoś wyżej w hierarchii. Trzeba też przyznać, że ta pozycja świetnie pasuje do obecnych czasów strajków pomiędzy latami 2020 a 2021 - gdyby każdy demonstrant poczytałby trochę Milla, myślę, że zastanowiłby się nad tym, z kim tak naprawdę powinien walczyć. Śmiało można powiedzieć, że praca "O Wolności" jest zdebunkowaniem częściowo totalitarnych zapędów rządzących. Pomimo tej negatywnej emblematyce tekstu, odnalazłem też kilka inspiracji filozofią wschodu, lecz wydaje mi się, że z utylitarystycznego punktu widzenia była to tylko koincydencja. 
    Długie czytanie i trud skupienia się na tekście nie przeszkadza, by polecić zaglądnięcie do tej pracy. Szczególnie "O Wolności" zasługuje na naszą uwagę. Lektura ta może do najciekawszych nie należy, ale spełnia swoje zastosowanie - jest użyteczna!

Gatunek: Filozofia / Etyka / Prawo
Rok: 2005
Wydawnictwo: Wydawnictwo PWN

środa, 17 lutego 2021

Stanisław Lem - Solaris

 



   Stanisław Lem to wybitna postać wśród literatów fantastyki naukowej i lauru prekursora gatunku nikt mu nie odbierze. Jednakowoż czytelnik przy pierwszym zetknięciu się z tą prozą może się lekko rozczarować powyższą pozycją. Chodzi tu o całokształt sensu powieści. Zaraz tłumaczę, o co chodzi, najpierw zwrócę uwagę na to, do czego nie można się doczepić. A mowa o tym, jak powieść została napisana. Nie jest to ani prosty, ani trudny język. Zdania posiadają specyficzną składnię z wtrącanymi słowami, które dziś uważamy za błędne (np. "patrzałem"). Lem stosuje fachowe - naukowe słownictwo, toteż warto zajrzeć do słownika, by nie stracić sensu. Autor też bawi się słowem wymyślając różne określenia takie jak wizofon, odpowiadający dzisiejszym wideo rozmowom. Mnie najbardziej spodobały się naukowe opisy kosmicznych zjawisk oraz alegorii do życia powszechnego. 
   Teraz od tego co się w powieści dzieje, przejdę do rozczarowania. Główna akcja to przybycie Krisa Kelvina na stację krążącą wokół planety Solaris. Planeta badana jest przez znajdujących się na niej naukowców. Kelvin spędza czas na studiowaniu tzw. Solaryjskich pism, w międzyczasie próbując się dogadać z dwójką naukowców Snautem i Sartoriusem. W kajucie Kelvina pojawia się jeszcze Harey - ziemska partnerka Kelvina, która ma problem z akceptacją swojego istnienia - prawdopodobnie nie jest tym, kim jest. Członkowie stacji badają Solaryjską rzekę, która rzekomo ma świadomość i żyje. Naukowcy pragną nawiązać kontakt z rzeką. Pojawiają się także opisy tzw. mimoidów - form imitujących, z których naukowcy wierzą, że powstała żywa rzeka, a czytelnik domniemać może, że również zjawiona znikąd Harey. W opowieści mamy do czynienia bardziej z dysputami naukowo filozoficznymi na temat życia pozaziemskiego. Autor również chcę nam chyba pokazać różnice psychiczne zachodzące w kosmosie. Główny bohater rozważa w pewnym momencie czy nie oszalał. Dowiadujemy się, że szaleństwo to związane może być z nieprzystosowanym jeszcze organizmem do warunków pozaziemskich. 
    Obserwacja Solaryjskiego nieba, studia Solarystyki, przekomarzania między niesfornymi naukowcami - to główne tło "Solaris". Do tego quasi romantyczne relacje głównego bohatera z tajemniczo zjawioną wybranką jego serc, lecz gdzie jest głębszy sens? Gdzie puenta? Nie wiemy za bardzo, do czego zmierza powieść i trochę gubimy się w spójności tekstu. Prawdopodobnie tekst ma jakiś przekaz metaforyczny i znajdujemy go, jednak nie jest on prostolinijny. Dialogi natomiast pozbawione celu. Wymiana zdań między bohaterami jest lakoniczna i często nielogiczna. Odsłania to zapewne międzyludzki problem komunikacyjny związany z barierami językowymi i porozumiewawczymi. Znaczenie ostatniego rozdziału, w którym bohater schodzi na powierzchnię tajemniczej planety, także prosi się o rozszyfrowanie, a może jest tylko opisem dla czystej rozrywki?
   Nieoczywista treść "Solaris" znajdzie swych zwolenników, ale wydaje mi się, że również przeciwników. Do tej pory spotkałem się z przychylnymi opiniami, z pochwałami sięgnięcia po tę pozycję. W całym tym zachwycie nie zrozumiałem jednak fenomenu "Solaris", chociaż zapamiętam go pewnie na zawsze i wrócę do niego jedynie ze względu na fragmenty o solarystyce. Tymczasem mogę przestrzec świeżego czytelnika Lema, aby nie zaczynał tej czytelniczej przygody od tej powieści - może to być zniechęcające. Jednak to wciąż klasyka gatunku, którą trzeba znać i warto zajrzeć do tej powieści, aby zauważyć, jakie poglądy na zmiany podczas podróży kosmicznych, mieli wizjonerzy prawie pół wieku temu. 

Gatunek: Science Fiction
Rok: 1961 / 2016
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
    

niedziela, 24 stycznia 2021

Bruno Schulz - Sklepy Cynamonowe / Sanatorium pod Klepsydrą

 



   Prozaicy pokroju Bruno Schulza zapewne wśród wielu czytelników będą niezrozumiani i trudni do przyswojenia. W szczególności w dzisiejszych postmodernistycznych czasach, w których czytelnik liczy na trud sytuacyjny, ale w bardzo prostych słowach. Schulz natomiast, jako pisarz wybitny i zdecydowanie przedstawiciel surrealizmu wymaga od czytelnika wyobraźni i intelektualnego wchodzenia w szczegóły. Pierwsze spotkania ze Schulzowską literaturą są trudne i jest to piękna literatura, ale wydaje mi się, że nieodpowiedni przedział wiekowy uczniów, zapoznajemy z tą pozycją. Do "Sklepów..." i "Sanatorium..." trzeba dojrzeć. Zwykły uczeń nieprzywiązujący wagi do lektur uzna Schulza za grafomana - o ile będzie znać to słowo. Nie jest to też lektura na raz. Nie poczujemy i nie zrozumiemy jej, czytając ją tylko jeden raz. Polecam do niej wracać kilka razy. 
   Teraz sedno pozycji. Są to dwa tomy opowiadań ściśle może ze sobą nie powiązanych, ale bohaterowie i motywy łączą oba zbiory i wszystkie osobliwe opowiadania. Oba zbiory ponoć zawierają kwestie autobiograficzne. Główny bohater Józef opowiada niesamowite zdarzenia i przygody odbywane z jego ojcem Jakubem. Ciekawostką jest, że w rzeczywistości ojcem Brunona był właśnie Jakub. Mnie natomiast postać Józefa mocno kojarzyła się z prozą Kafki. Właściwie przygody Józefa i Jakuba nie są zwykłymi przygodami, a raczej poetycznie opisanymi w konwencji surrealistycznej snami. Snami Jakuba. Z tych opowiadań oniryzm po prostu wypływa strona po stronie, a czytelnik w nie wpatrzony, sam ulega sennym wizjom. To prawda. Nie raz zdarzy się, że przyśniesz przy lekturze, lecz jaka literatura jest w stanie wywołać w czytelniku tak przyjemną chęć. To zakrawa na magię i choć przeciąga to całe czytanie, nie odrzucasz tej lektury, nie nudzisz się nią, po prostu ja chłoniesz i się w nią dosłownie wciągasz. Może się zdarzyć, że nie będziesz wiedzieć o czym czytasz, ale kiedy wrócisz do tego i zwizualizujesz sobie to o czym czytasz, spojrzysz inaczej na pewne szczegóły. Powracające motywy ptaków, karakonów, manekinów, pornografii, bliżej nieokreślonych armii, kolei oraz śmierci ojca łączą się w psychodeliczny gwar, któremu czytelnik przygląda się z poziomu obserwatora. To wygląda tak, jakby czytelnik czytał czyjś sennik, Ba! Jakby się tułał po cudzym śnie. Zatem motyw snu ma tu charakter świata przedstawionego i nic w tych opowiadaniach nie wiąże się z realnością. Za to możemy zyskać odczucie groteski, absurdu i niestandardowej grozy. 
   Składnia zdań w opowiadaniach jest mistrzowska - wyszukane metafory, przepięknie rozbudowane opisy nawet najmniejszych szczegółów i często staromodne słownictwo, do którego trzeba przysiąść ze słownikiem. Proza Brunona Schulza, mam nadzieję, już na wieki pozostanie arcydziełem literatury międzywojennej. Jej forma zdecydowanej zabawy z wyobraźnią wykształtuje na pewno nie jednego artystę, a nuż wybitnego pisarza. Świetnym podsumowaniem lektury jest film Wojciecha Jerzego Hasa "Sanatorium pod Klepsydrą" inspirowany kilkoma opowiadaniami z tytułowego zbioru. Natomiast spośród samych opowiadań dla mnie najlepsze okazały się: "Traktat o Manekinach", "Karakony", "Druga Jesień" oraz "Sanatorium pod Klepsydrą" i na te polecam zwrócić szczególną uwagę. 

Gatunek: Literatura Piękna / Klasyka / Surrealizm
Rok: 1933 / 1937 / 2017
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie

środa, 6 stycznia 2021

Patrick Suskind - Pachnidło

 



    Tytuł ten rozpowszechniony obecnie głównie przez film na podstawie omawianej lektury to niebanalna historia geniuszu, grozy i XVIII wiecznej Francji. Film znany przez duże grono kinomanów, zdobył serca wielu fanów, gdyż był równie niebanalny, piękny i dopracowany. Powieść na której oparto film, jest także piękna i należy oddać, że powstała długo przed ekranizacją. Jej wydanie datujemy na 1985 rok, natomiast zaskakujące są język i znajomość kultury XVIII wiecznej świata przedstawionego przez autora. Autentyczność tekstu jest idealna, za co autora tylko chwalić, bo język jest tak dostosowany, że chociaż, od czasu do czasu trzeba zasięgnąć słownika, to jest on piękny i przystępny, a do tego płynie się z tekstem. "Pachnidło..." to literatura wybitna, zasługująca na tak wybitne dzieło, jakim jest film Toma Tykwera. Opinie jednak różnią się bardzo - niektórzy twierdzą\, że film jest lepszy niż książka, a niektórzy, że film równie dobry co książka. Odwieczne pytanie postawione: co lepsze? Powieść, czy ekranizacja? Ale nie jesteś tu by porównywać. 
    Moim zdaniem książka dorównuje ekranizacji - nawet nie separowałbym jednego od drugiego. Film ponadto jest wierny książce. Może z małymi nieistotnymi szczególikami, ale mówiąc o filmie, to jakbyśmy mówili o książce i na odwrót. Jak już wspomniałem język jest tu bardzo mocną stroną - epokowy i poetycki w mnogości opisów. Autor przyjął bardziej gawędziarski styl i zaoszczędził na dialogach. Tym samym powieść przypomina baśń lub jakąś przypowieść. Wykwintny i erudycyjny język środowiska perfumeryjnego dodaje autentyczności, otaczając wrażeniem, jakbyśmy byli w miejscach i wśród ludzi, o których czytamy. Powieść jest jak dla mnie mieszanką gatunkową grozy, nowelki obyczajowej, dramatu i thrillera. W Paryskim oświeceniu poznajemy świat zapachów i smrodu. Dosłownie język autora, znowu chwalony, w opisach przybliża nam zapachy otaczającego nas świata. W tych opisach wszystko pachnie, rozczulając nas, a smród potrafi wywrzeć efekty wymiotne. Jednak w dużej mierze czytamy o przyjemnych zapachach, które wręcz czujemy w myślach podczas lektury. 
   Cała fabuła opiera się na historii Jana Baptysty Grenouille, któremu towarzyszymy od narodzin. Od tego momentu czytamy o jego niezwykłości, woli przetrwania i uporze. Grenouille charakteryzuje się jednym unikatowym darem - posiada nadnaturalny zmysł powonienia. Poznaje, komunikuje się, oblicza i rachuje za pomocą węchu. Zapach to wszystko, co cieszy go w życiu. Z czasem jednak jego fascynacja zapachem osiąga poziom maniakalny i za wszelką cenę chce nauczyć się wytwarzać zapachy, a nawet je zatrzymać. W tym celu uczy się w kilku miejscach tworzenia perfum - tworzenia baz zapachowych, a następnie tzw. anflurażu. Niestety Grenouille i jego chore ambicje każą mu wyciągać zapach z dosłownie każdej rzeczy, każdego zjawiska i każdej istoty. Im więcej życia, tym lepiej. Bohater odkrywa zapach doskonały, który pozwoli mu poczuć się kochanym, a zapach ten dostarczą mu tylko odpowiednie ciała kobiet. Od tej pory zaczyna się seria wyrafinowanych i nieprzewidzianych morderstw. 
    Ubóstwienie, wiążące się z niepohamowanymi rozkoszami cielesnymi kończy się aktem typowym dla grozy. Przekonujemy się, jak wielką władzę i oddziaływanie na ludzką psychikę może mieć zapach. Pomijając epokę, w której dzieje się akcja, zauważmy, jak ważny jest zapach wokół nas i jakie niesie informacje. To wiedział Grenouille i stał się nawet tego ofiarą. Czy zakończenie satysfakcjonuje na tle tak wysokiej literatury? Dla mnie to miał być hołd w stronę grozy - czysta rozrywka o aromacie godnym mistrzów pióra. Poczuj sam, o jaki aromat chodzi. Zapewniam, że czytając książkę wyświetlą Ci się w głowie znakomite sceny Tykwera. 

Gatunek: Literatura Piękna / Groza / Dramat / Thriller / Nowela
Rok: 1985 / 2015
Wydawnictwo: Świat Książki