poniedziałek, 31 grudnia 2018

Miguel de Cervantes y Saavedra - Przemyślny Szlachcic Don Kichote z Manczy

 

    Zaiste była to najbardziej mecząca powieść, z jaką miałem do czynienia (nie pamiętam częstotliwości, jaką męczyły niektóre lektury szkolne, dlatego nie porównuje). Nie tyle męczyła co była nudna i ciężka do strawienia. Nie wiem, czy to kwestia tego, jak pisano w tamtych czasach (a Kichot powstawał na przełomie XVI i XVII wieku), ale przygody rycerza smętnego oblicza to przydługa powieść, do której przebrnięcia potrzeba cierpliwości.
   Nie chcę też robić przydługiej opinii, dlatego załatwię to jak najszybciej. Don Kichot to satyra. Pełna absurdu i romantyczności niczym w hiszpańskich telenowelach. Przypadek? Rzecz dzieje się w Hiszpanii, a powieść jest tak przydługa, że gdyby zekranizować słowo w słowo, powstałby tasiemiec. Postaci Don Kichota nie trzeba nikomu przedstawiać. Tak mi się wydaje. Jest to najsławniejszy rycerz wszech czasów światowej literatury. Takim też się mieni na kartach powieści.
   Jedyny fenomen tej postaci to szaleństwo, jakie nim zawładnęło po przeczytaniu stosu książek o rycerskości. Fakt, faktem nie da się tego odbierać na poważnie i zakrawa jedynie na satyrę, jeśli taka literatura może przewrócić człowiekowi rozum na tyle, by samemu stać się rycerzem i wszystkich dookoła, mówiąc kolokwialnie, wkręcać w ten wybryk umysłu. Niedowierzaniem też staje się działanie spotkanych na drodze bohaterów, którzy ze swej próżności i dla rozrywki, bawią się kosztem Don Kichota, reżyserując napotkane sytuacje, tak jakby miały miejsce w prawdziwym świecie rycerzy.
   Interpretacji jest mnogość, a jednak Don Kichot i Sanczo Pansa stali się logiem iluzji, życia w zakłamaniu, fałszu i fikcji. Ze swymi wiatrakami i wyobrażeniami o niezaprzeczalnie pięknej Dulcynei, każą nam zastanowić się, czy aby, pomimo ciężkiej lekturze, każdy z nas nie jest przypadkiem takim jak Don Kichot czy Sanczo Pansa.
   Ze stylistycznego punktu widzenia powieść jest pisana trudnym językiem. Osobiście lubię, gdy lektura jest pisana archaicznym językiem, gdyż ma to swój niepowtarzalny klimat, jednak w tym przypadku jest bardzo męczący. Ładny, ale męczący. Opisy moralnych problemów i prawdziwych wartości są także jednym z ciekawszych elementów powieści. Czytanie ich tworzy obcym poruszanie w dzisiejszych czasach tematów takich jak cnota, miłość, sprawiedliwość czy wolność. W tamtych czasach inaczej na to patrzono, jednak prawda o tym pozostaje w tych słowach i dla nas "ludzi postępu" stają się one staroświeckim myśleniem. Jeśli chodzi o fabułę, trudno określić czy takowa istnieje, czy nie. Chodzi tu bowiem o przygody pomylonego człowieka, któremu wydarzenia potwierdzają, iż nie jest pomylony. Nie mniej jednak idzie się pogubić. Zbyt dużo postaci pojawia się przez ponad 1000 stron, przy dwóch, pięciuset stronicowych tomach. Cervantes był świadom, jak słaba jest jego twórczość co zresztą sam piszę w omawianym przeze mnie tytule. Robi sobie przytyki co do nudności, bezsensu, a także widocznemu przedłużeniu historii. W jej powstaniu był także niejaki Avalenda z Tordesillas, który rzekomo także pisał o Don Kichocie. O nim Cervantes także wspomina w swej powieści. A do tego dochodzi trzeci ojciec Don Kichota - Sidi Hamet, który pierwotnie pisał o błędnym rycerzu.
   A więc pomieszanie z poplątaniem we wnętrzu trudnej powieści kończy się śmiercią głównego bohatera. Ta śmierć nie ma przyczyny. Wcale nie jest heroiczna, jak przystało na rycerza. I jeśli mam być szczery ten koniec nie wzbudza żadnych uczuć, jeno po zamknięciu ostatniej strony wykrzyczymy:
"NARESZCIE KONIEC!"
Jeśli tak wyglądały historie o rycerzach, których naczytał się Don Kichot, to ciekaw jestem co w rzeczywistości musiałaby mieć w głowie potencjalna postać historyczna, na której wzorowałby się Cervantes, Avalenda czy Hamet. Marnotrawstwo druku, czy prawdziwy powód do spalenia takich ksiąg?
   Czy warto zma... przeczytać?
   Niech każdy zdecyduje sam, bo cytując autora:
"nie ma bowiem książki tak złej, która by nie zawierała czegoś dobrego".

Gatunek: Satyra, Literatura Hiszpańska, Powieść Łotrzykowska
Rok: 1605-1615

środa, 5 grudnia 2018

Jean Baudrillard - Symulakry i Symulacja


 
   Dalekim od zrozumienia jest pierwsze zetkniecie z ową pozycją. Drugie mówi nam już więcej, ale i tak trudno przyswoić sobie przekaz, jakim karmi nas zjawisko symulakru. Trzeba zaznaczyć, że ta książka nie jest na raz! Trzeba przeczytać ją kilkukrotnie. Filozofia właśnie taka jest, a składnia zdań autora jak najbardziej fachowa i jeśli nigdy nie interesowała Cię filozofia, to możesz sobie podarować ten tytuł. Naprawdę. Będziesz się męczyć. Dużo trudnych słów, których nawet nie znają słowniki, sprawia, że czytamy coś nie z tego świata. A czytamy o nie tym świecie.
   Symulakry odnoszące się do teorii symulacji są elementami świata, który sami tworzymy, podczas gdy tych elementów nie ma. Wydarzenia, zjawiska popkulturowe, władza, religia, magia, nauka, seks, aspekty sztuki - to wszystko jest symulakrem. Jest to żywotne, jednocześnie uśmiercając się. Baudrillard w swym przedziwnym dziele nie raz powtarza, iż jesteśmy symulakrem i żyjemy w otoczeniu symulakrów. Podaje wiele przykładów, opierając się często na matematycznych prawdopodobieństwach, co jest stosowane w strategii kłamstwa, a zatem fikcji, a także symulakrów, czyli czegoś, co jest rzeczywiste, ale nie realne.
   Pozycję tą można skomentować jednym zdaniem: "rzeczywistość nie istnieje" - istnieje hiperrzeczywistość, która jest symulacją i zlepkiem kilku symulakrów. Książka daje do myślenia i bardzo łatwo wpada do rąk miłośników "teorii spiskowych". Tytuł ten stał się bazą dla Wachowskich przy tworzeniu "Matrixa". Według autora twórcy filmu jednak błędnie zrozumieli pojęcie symulakrów. Czytając "Symulakry i Symulacje" można w łatwy sposób dojść do tego, że jesteśmy stale okłamywani. Nie da się w prosty sposób streścić książki, a tym bardziej wytłumaczyć komuś czym jest symulakr. Należy sięgnąć po tę książkę aby się tego dowiedzieć, a zapewne każdy inaczej to zrozumie. Nie da się ukryć, że jest to trudna lektura, lecz jeśli czujesz się okłamywany i szukasz sensu na tym świecie poczytaj "Symulakry i Symulacje", a nuż coś Ci się rozjaśni.
   Koncepcja autora zakłada brak sensu, przy natłoku informacji, ale krocząc po konstrukcjach Beaubourga, z symulakrem w postaci tej książki, łatwo przekonać się o holograficznej naturze naszych światów, które zamykamy w "laboratorium praktykowania fikcji". Tym sposobem każdy z nas na swój sposób poznaje znamiona znaków i modeli, od których jesteśmy uzależnieni. Jeśli w jakimś stopniu zrozumiałeś stanowisko Beaudrillarda i nie zdruzgotało Cię ono w dosłownym rozumieniu symulacji, z czystym sumieniem możesz powtarzać wszystkim, że - rzeczywistość nie istnieje!

Gatunek: Filozofia, Etyka, Psychologia, Socjologia
Rok: 2005 (1981)
Wydawnictwo: Sic!

wtorek, 20 listopada 2018

Stephen King - Joyland



   King to bezprecedensowy nastrajator przerażenia. Wie to każdy, kto w literaturze grozy szuka jakiejś rozrywki. Tymczasem "Joyland" jest jakby odejściem od tego, do czego "Król" nas przyzwyczaił. Jeśli szukamy powyższego przerażenia - tu go zdecydowanie nie dostaniemy. "Joyland" z półki horroru, powinien zostać przeniesiony co najwyżej na półkę 'Kryminał', jak nie 'Kryminał Obyczajowy'. W mojej ocenie ta pozycja jest tą z najsłabszych w dorobku Kinga. Jednak jeśli przetrwasz retardacje, różne zabiegi retrospekcyjne i umiesz wytrzymać do końca powieści, gdzie dopiero coś się dzieję - to "Joyland" Ci się spodoba.
    Napisana w pierwszej liczbie pojedynczej historia Devina Jones'a to ciekawy zabieg, bo czytamy to, jak relację ze wspomnień bohatera. Niektóre teksty ozdabiające rzeczywistość, nie odbiegają od stylu Kinga i chociażby dlatego przyjemnie się czyta. Nie da się za to ukryć, że w "Joylandzie" prawie nic się wyjątkowego nie dzieje. Fabuła opiera się na historii morderstw, sprzed lat, w których młode dziewczyny ginęły podczas pobytów w Strasznym Dworze - atrakcji dostępnej na terenie parku rozrywki Joyland.
    Główny bohater - Devin, na własną rękę, chce rozwiązać zagadkę. Kim jest zabójca dziewczyn, na czele ze straszącą rzekomo w Strasznym Dworze, Lindą Gray? Można by tym właśnie zdaniem, opisać fabułę powieści, bo reszta to jakby czytać o perypetiach, nieszczęśliwie zakochanego chłopaka, zaczynającego pracę w parku rozrywki. Zwroty akcji typu przepowiedzenia przyszłości przez Madame Fortunę jest znaczące częściowo, aczkolwiek długo się rozkręca. Dwie postacie, spośród których jedna będzie mieć dar widzenia, a druga nic nie wniesie do historii (poza figurą bohaterstwa), podtrzymują te perypetie. Spotkanie postaci z darem widzenia pomoże bohaterowi w utracie dziewictwa i pomoże nam w dotarciu do sad endu. Powieść ma smutny koniec. Kryminalna zagadka natomiast wydaje się wątkiem pobocznym, lekko udekorowanym jakimś stopniem grozy. Nikłym, prawie niezauważalnym. Zagadka zostaje odkryta dzięki pomocy przyjaciół i trzeba przyznać, że zagadka została skonstruowana w taki sposób, że jak czytelnik nie kupi się na dotarciu z bohaterem, do zabójcy Lindy Gray, nie domyśli się, kto nim był.
   "Joyland" jest zapychaczem czasu. Pomimo braku jakiejś akcji, umiejętności pisania, Kingowi nie odmówimy. Jeśli szukasz emocji, jakiś absurdalnych wydarzeń, czegoś wciągającego, to niestety "Joyland" Ci tego nie da. Chociaż w domyśle miał sprzedawać rozrywkę, jak mawiał właściciel parku, to książka tego do końca nie odzwierciedla. "WEJDŹ, JEŚLI SIĘ NIE BOISZ!" - brzmiał napis nad fasadą Strasznego Dworu. Ten sam napis widnieje na okładce "Joylandu". Niestety straszności tego dworu mi bardzo zabrakło i się sporo rozczarowałem.

Gatunek: Horror?, Kryminał, Obyczajowy
Rok: 2013
Wydawnictwo: Albatros / Prószyński & s-ka / Kolekcja Mistrza Grozy

niedziela, 11 listopada 2018

Graham Masterton - Muzyka z Zaświatów

   Nasz przyjaciel (bo tak o swoich czytelnikach mówi Graham Masterton: "Przyjaciele") jest jednym z najwybitniejszych autorów tych czasów, którzy potrafią oddać klimat grozy. Udowodnił to nie raz. Ale "Muzyka z Zaświatów" to jedna z najlepszych jego powieści. Tak odczułem, gdy zmagałem się z kolejnymi zagadkami, które odsłaniała powieść. Chociaż szło się domyśleć kto mógł być kim albo co oznaczały różne wizje, to chciało się przeczytać, jak autor to ujawni.
   W opowieści nie ma chyba żadnego nudnego elementu. Wszystko dzieje się  szybko, ale płynnie. Pojawiają się zagadki, które zaczynają irytować nas wraz z bohaterem. Tyle że nas wciągają, a bohater z każdą następną zagadką ma dość. Nie ma żadnych przedłużonych opisów, a sama fabuła wciąga.
   Wyobraźcie sobie, że jesteście kompozytorem muzyki filmowej. Nic wielkiego - tworzycie melodie i piosenki do reklam i seriali. Wprowadzacie się do nowego mieszkania, w budynku zamieszkałym przez osobliwych ludzi. A pierwsza osoba, jaka przeszywa was spojrzeniem, to żona sąsiada i macie z nią romans. Z tą samą kobietą wyjeżdżacie wkrótce do Sztokholmu. Widzicie rzeczy, których nie ma, tracicie przez to rozum i nic z tym nie możecie zrobić. Następnie wyjeżdżacie do Londynu, gdzie znów widzicie rzeczy, których nie ma. Tak do trzech razy sztuka i w Wenecji, po małej sprzeczce z kochanką, to samo. W końcu okazuje się, że mąż kochanki to właściciel mieszkań, w których przebywaliście we wspomnianych miastach, a ich mieszkańcy już dawno nie żyją.
   Prawdziwą grozą nie są tutaj te odkrycia, lecz wizje, którymi nękany był Gideon Lake - główny bohater, zakochany w kobiecie, która także okazuje się duchem. To ten duch uświadamia bohatera o jego niezwykłym darze. Dzięki swej wrażliwości na muzykę jest w stanie zobaczyć rzeczy spoza innych światów i czasoprzestrzeni. Zobaczy, w jaki sposób zostały zabite ofiary Victora - męża jego kochanki i właściciela firmy Penumbra, zajmującej się sprzedażą nieruchomości. Zobaczy jak niespokojne dusze, będą rozliczały sprawiedliwość z drugiego świata. Jednocześnie pomogą mu uwolnić przyjaciółkę z rąk szczwanego sąsiada. Te właśnie wizje okażą się prawdziwą grozą, która wystraszyłaby każdego, lecz nie tego, który czuje muzykę.
   Od pierwszego rozdziału otrzymujemy zagadki, które wciągają nas w rytm powieści z nut wygrywanych przez umarłych. Od nich bohater otrzymuje wskazówki. Jak realnym wydają się spacery z martwą kochanką, kończące się w łóżku? Czy sąsiadka, czekająca na swego przyjaciela malarza jest stuknięta, czy może ma ten sam dar co Gideon? Tego dowiecie się z lektury, bo "proste odpowiedzi zwykle nie mówią prawdy. Albo mówią nie całą prawdę... a wskazówki pozwalają samemu podejmować decyzję". Do Ciebie należy decyzja czy sięgniesz po "Muzykę z Zaświatów".

Gatunek: Horror
Rok Wydania: 2009
Wydawnictwo: Albatros

piątek, 9 listopada 2018

Rafał Dębski - Żelazny Kruk

   UWAGA SPOILER!!!

   Zacznę od tego, że przyszło mi czytać egzemplarz recenzencki "Żelaznego Kruka", przez co moja opinia będzie mało oficjalna. W ogóle długi czas zastanawiałem się, czy publikować tą opinię, ale skoro to był egzemplarz recenzencki, to wypadałoby zrobić, co należy.
   Kocham fantasy i jestem wychowany za bardzo na największych tytułach, bo pierwszy raz spotykam się z powieścią, która średnio mi się podobała. Nie zetknąłem się wcześniej z prozą Rafała Dębskiego, toteż nie mogę się odnieść do jego twórczości, ale postaram się wyrazić swoje zdanie w jak najkorzystniejszy sposób.
   Z tego, co mi wiadomo, Rafał Dębski po raz pierwszy wziął się za literaturę młodzieżową. Wydaje mi się, że w takim razie opinię powinien wyrazić nastolatek. Skoro już padło na mnie, konsultując się ze swoim wewnętrznym dzieckiem, podjąłem się wyzwania i oto co odczułem:
Jako że egzemplarz recenzencki, nie był oficjalnym wydaniem, treść była uboższa i na pewno w wydaniu oficjalnym musiało dojść do innych zabiegów stylistycznych. Tekst mógł się zmienić. Obecnie wiemy, że oficjalna wersja nosi tytuł "Żelazny Kruk - Wyprawa. Ale do rzeczy!
   Sam początek za nic nie wciągnął. Pierwszy rozdział mówi o tym, jak główny bohater łowi ryby. Nie jestem pewien czy taki wstęp zainteresowałby młodziaka. Za to zaraz mamy bójkę. Potem jakieś perypetie, w ogóle niezwiązane z fabułą. Chyba że... są potrzebne do kolejnych części. "Żelazny Kruk" bowiem ma być trylogią. A więc Evah, syn Krunnaha jest głównym bohaterem i dopiero gdzieś w połowie zaczyna się dziać! Bestia zwana żelaznym krukiem zabija rodziców Evaha. Ten planuje się zemścić. Oddaje siostrę pod opiekę krewnych i podróżuje od miasta do miasta, szukając informacji o kruku, lecz nikt nic nie wie. Chłopak wpada na złodziejaszka i inne postacie, które pomagają mu w wędrówce. W końcu zaprzyjaźnia się ze złodziejaszkiem. A gdy ma się już czegoś konkretnego dowiedzieć o kruku, zostaje aresztowany. 
   Cała powieść przypominała mi stare gry RPG typu Gothic, gdzie bohater przybywał z krainy do krainy, przemierzał miasta, zdobywał jakieś umiejętności i rozmawiał z dziwnymi postaciami. Tyle że w grze coś się działo, a tu trochę mało akcji. Przyznaje, że nie męczyło czytanie i ok, są walki, po których wszyscy oddają sobie honory itp, ale czegoś tu brakowało. Z ciekawszych dialogów można wyłapać prawdziwe morały, a propo  zapomnianych dziś cnót i wartości. Da się wyczuć też aluzję autora do dzisiejszych czasów w świecie spoza książki. Jak np. rozmowę o kulistości świata, gdzie większość postaci z "Żelaznego Kruka" wierzy, że świat jest płaski. Uderzające podobieństwo, prawda? 
   Co do świata wykreowanego, Rafał Dębski podarował sobie szczegółowe opisy i chyba przez to zabrakło jakiegoś klimatu. Jedyny plus to właśnie dialogi o honorze i innych wartościach wojujących mężczyzn, oraz o kulistości światów. Poza tym miernie przedstawia się seria. Nie odmawiam sobie przeczytania oficjalnej i zredagowanej wersji. Może po przeczytaniu finalnego wydania zmienię zdanie. Póki co, podzielam wiedzę Evaha, potwierdzając, że nie wiem czym jest ten "Żelazny Kruk".

Gatunek: Fantastyka, Młodzieżowa
Rok Wydania: 2018
Wydawnictwo: Jaguar

niedziela, 4 listopada 2018

Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie 2018 - Nawet spłukany coś zabierze



Wejście główne do EXPO Kraków

   Tegoroczne targi książki w Krakowie, to było wydarzenie pełne niesamowitych przeżyć
 i niecodziennych spotkań. Pogoda za oknem nie zachwycała i odradzała spacerów, zatem jakby można dzień spędzić lepiej niż z książkami? Każdy dzień sprawiał, że człowiek zastanawiał się, skąd wzięło się przeświadczenie, że w naszym kraju nikt nie czyta. Albo skąd przeświadczenie, że dzieci nie łapią za książki? To było zasadnicze pytanie, bo gdy wchodziło się do EXPO, miało się wrażenie, że wpada się do jakiegoś innego świata. To był świat pełen zapachu zadrukowanych części drzew, które skrywały w sobie jeszcze inne światy. W tym świecie każdy nabywał portale mieszczące się
w dłoni i prowadzące do kolejnych światów. A każdy znudzony rutyną i ciągłą gonitwą
za pieniądzem i wynikami w biznesach, w końcu mógł naprawdę odpocząć wpatrując
się w te kawałki drzew, po których miał wizje niczym po szamańskim rytuale. Wchodząc na targi
nie wyszedłeś prędzej niż po godzinie - dwóch. Pierwsze dwa dni były dosyć spokojne, ponieważ
to były dni powszednie i pojawiali się ludzie w przerwach od pracy, niepracujący akurat wtedy,
lub Ci co wzięli sobie wolne specjalnie na książkowe polowania. Pod centrum podjeżdżały nawet autokary wypełnione młodzieżą i studentami. W sobotę, kiedy każdy ma czas, zaczęło być ciasno. Wtedy naprawdę nie dało się przejść. A właśnie w sobotnie targi zaczęli się zjeżdżać autorzy. Ostatni dzień był za to spokojny i nostalgiczny. Jeszcze się nie zakończyło, a już wiele osób chlipało
 za targami i nie mogą się doczekać kolejnych.
   Przez cztery dni (25-28 października 2018), na terenie centrum kongresowego EXPO w Krakowie, pojawiło się 615 wystawców, w tym wydawnictw, z szerokim wachlarzem tytułów książkowych,
oraz przybyło 700 autorów, których książki pojawiały się na targach. Taka gratka
dla tzw. książkoholika to niepowtarzalne przeżycie. Wiele osób pojawiało się z głębokimi torbami,
o które zaopatrzyli się także wydawcy. Najciekawszym widokiem byli książkoholicy pojawiający
 się z torbami na kółkach. Co do toreb, mogę się założyć, że każdy bibliofil ochoczo poszedł
z torbami, by cały majątek wydać na najnowsze pozycje lub tytuły, których nigdzie jeszcze
nie dorwał. Takie zdarzenie miało miejsce, na co trzecim stanowisku. Bowiem odkrycia tytułów,
o których się nie miało pojęcia to fascynujące wydarzenie. Momentalnie nie ma możliwości, by obok takiego odkrycia przejść obojętnie. Samo się kupuje.
  Książki, książkami, ale targi na EXPO nie ograniczają się tylko do atrakcji wydawniczych. Dźwignią handlu jest reklama, a czym jest reklama bez dodatkowych atrakcji? Tych atrakcji było sporo. Począwszy od stałego elementu, jaką była gościnność Gandalfa Szarego - twarzy księgarni Gandalf.com.pl. Po halach EXPO spacerowały także inne maskotki, które ściągały zainteresowanie fotografów, a przede wszystkim najmłodszych. W ostatnim dniu targów pojawił się nawet Król Polski, który wraz z Gandalfem Szarym, przechadzał się przez stanowiska wydawnictw i zagadywał dzieciaki. Nie małą popularność wśród młodych zrobił śpiewający Robot DIPOLa. Dzisiejsza technologia obdarzyła go kamerą, dzięki której mógł widzieć podziwiających go, syntezator mowy, a także funkcję, dzięki którym poruszał np brwiami i głową. Do tego miał dostęp do Wi-fi więc był idealnym narzędziem rozrywki, żywo ściągniętym z filmów science fiction. Podobną popularność zdobywała promocja nowej powieści Wojtka Miłoszewskiego "Kastor", osadzonej w realiach lat 90. Ową książkę, wraz z innymi gadżetami ściągniętymi z lat dziewięćdziesiątych można było zdobyć z bagażnika radiowozu milicyjnego, a dystrybuowali ją kolesie w ortalionowych dresach z przewieszonymi na szyi, złotymi łańcuchami. Poza wspomnianą powieścią w bagażniku można było kupić charakterystyczne w latach dziewięćdziesiątych atrybuty codziennego użytku - gumy kulki, kasety VHS, dyskietki, rajstopy, gumy "Turbo", flamastry, papierosy z tamtej epoki i wiele innych gadżetów, a wszystko po 3 zł!
   Najciekawszymi jednak atrakcjami były spotkania z autorami książek. To było przeżycie, na które każdy wierny czytelnik czekał. A autorów było co niemiara: Maciej Stuhr, Olga Tokarczuk, Martyna Wojcechowska, Wojciech Cejrowski, Jakub Ćwiek, Abelard Giza, Janusz Palikot, Kuba Wojewódzki i wielu, wielu innych. Największe tłumy prowadziły do gwiazd telewizyjnych, czyli Martyny Wojciechowskiej i Kuby Wojewódzkiego. Niemałą kolejkę miał też Maciej Stuhr i Jakub Ćwiek. Za to najsympatyczniej było w kolejkach do Abelarda Gizy i Jacka Stramika.
   Pięknymi i integrującymi rozrywkami były nagrania dzieci czytających swoje ulubione książeczki, dzięki uprzejmości Radia Kraków. Natomiast Krakowskie Stowarzyszenie Komiksowe prowadziło z dzieciakami specjalne warsztaty rysowania komiksów. Na wspaniałą inicjatywę wpadł też Antykwariat i Księgarnia Tezeusz, która działała z akcją "Zabierz ze sobą książkę" (mogłem pomylić nazwę akcji). W tej akcji każda osoba mogła wybrać sobie jedną książkę z zasobów antykwariatu
 i zabrać ze sobą za darmo. Wybór był spory tak dla kobiet, jak i mężczyzn
no i oczywiście dla dzieci. Podobna akcja działa się w ostatni dzień targów. Z uprzejmości portalu lubimyczytac.pl powstała akcja "Z półki na półkę, czyli wielka wymiana książek". Akcja ta polegała na tzw. aktualizacji domowych biblioteczek. Każdy mógł przynieść maksymalnie pięć tytułów i mógł wyjść z taką samą ilością książek, z jaką się pojawił. Jeśli przyniosłeś trzy książki, mogłeś sobie wyszukać trzy książki, spośród oddanych na ten cel przez innych przybyłych. Książek było tak dużo, że pod koniec akcji zostało jeszcze sporo do zabrania, gdyby nie 2 godziny akcji i sztywne zasady. Tym samym, nawet jeśli nie stać Cię było na nowości, mogłeś wyjść opatulony darmowymi książkami.


Gandalf Szary nie po raz pierwszy na targach
Wojciech Cejrowski robił zdjęcia za modlitwę

Abelard Giza, zawsze wie gdzie patrzeć

Jakub Ćwiek miał duże grono sympatyków
Dystrybucja powieści "Kastor" z radiowozu milicyjnego




Największa atrakcja - śpiewający robot DIPOLa
Promocje w niePRZECZYTANE.pl


Stoisko wydawnictwa Nowa Baśń
    Emocji, wywiadów, pięknych i wciągających książek było mnóstwo. Nie wiem, czy są takie słowa, by opisać, co czytelnik czuję, przychodząc na takie wydarzenie. Serce rośnie, gdy widzi się tyle zaczytanych dzieci, młodzieży i dorosłych polujących na coraz ciekawsze pozycje. To naprawdę inny świat, kiedy wchodzi się na targi. Przekonaj się sam i przyjdź za rok. Budynek Centrum Kongresowego EXPO, ul. Galicyjska 9 w Krakowie!

poniedziałek, 29 października 2018

Jolanta Antas - O Kłamstwie i Kłamaniu


   Recenzja tej pozycji powinna być na tyle rzetelna, na ile rzetelną monografię stworzyła pani Antas. Niestety, obawiam się że nie sprostam wyzwaniu i nie uda mi się dorównać rzetelności tekstu. Trzeba zaznaczyć, że jeśli nie jest się bystrym czytelnikiem, lub nie ma się do czynienia z językoznawstwem na poziomie uniwersyteckim, trudno będzie przebrnąć przez tą pracę. Dla mnie temat nie był nowością, jednak sam język był ciężki. A i spojrzenie na kłamstwo i kłamanie z perspektywy wykładowcy, okazało się w pewnym stopniu nowym doświadczeniem. Samo czytanie sprawiało frajdę, przez to że czerpało się sporą wiedzę, na temat, który tak naprawdę, otacza nas codziennie i na każdym kroku. Jednocześnie czytanie męczyło. Ponieważ wymagało od nas skrupulatnego i logicznego analizowania, tego o czym czytaliśmy. Czasem nawet zdanie po zdaniu było do przemyślenia. Językoznawcy bowiem w swoich pracach używają trudnego i fachowego języka, rzadko odwołują się do języka potocznego. Na to uczulam tych, którzy na co dzień nie mają styczności z publikacjami naukowymi.
   Autorka podeszła do swej pracy bardzo poważnie. Przedstawia nam istotę kłamstwa na każdej płaszczyźnie, w szerokim spektrum, przytaczając wiele, nawet najbłahszych przykładów z życia codziennego. Nie odbierajmy tego zbyt dosłownie i zważmy każdą tezę, gdyż osobiście, po lekturze, byłem mocno zdruzgotany świadomością, że wszyscy kłamią. Dlatego dodam, że warto by przeczytać tą publikację kilka razy. Oczywiście autorka świetnie udowadnia nam funkcjonowanie kłamstwa i jego niezbędność w naszym życiu. Jednak miewałem małe "ale" w paru przypadkach i z tymi przypadkami bym się nie zgodził. Zamiast o nich wolałbym napisać o tym co podobało mi się w tej pracy. Pomimo długich analiz, "O Kłamstwie i Kłamaniu bardzo mi się podobało i uważam, że ta pozycja powinna znajdować się w biblioteczce każdego świadomego człowieka.
   Najbardziej podobała mi się analiza fikcji literackiej i jej twórców. Jak na szeroki wachlarz punktów do omówienia, względem kłamstw i kłamania, ten dział był chyba najlżejszym z poruszonych. Chociaż odróżnianie fikcjonalności od fikcyjności angażowało nasze logiczne rozumowanie w dużym stopniu, to takie mini badanie pisarskich indywiduów, jest ciekawym punktem widzenia. Nie mniej jednak, trafnym. Od takiego modelu rozpoczyna się dywagacja, zagłębiająca się w dalsze aspekty bytowania społecznego, docierając w najgłębsze zakamarki. Autorka tłumaczy nam jak poważne zadanie ma kłamca wobec okłamywanego. Konstruowanie kłamstwa, które będzie pokrywać się z każdym elementem historii, wymaga doskonałej pamięci. Tylko kto z nas będzie drążył temat, który ma zbyt dużo luk? To udowadnia nam, że kłamstwo polega na rachunku prawdopodobieństwa.
   Kłamstwo okazuję się strategią. A  kłamcy dzieleni są na trzy grupy. Najciekawsze, że każdy z nas po przeanalizowaniu, jest w stanie przypasować do każdej z tych grup, większość osób, które zna. Trzeba zwrócić uwagę na to iż autorka, nie uważa kłamstwa za coś złego. A przynajmniej nie do końca. Dużą rolę odgrywa tu postawa pragmatyczna. Więc człowiek o zaburzonym odbiorze rzeczywistości, nie zrozumie o czym mowa, lub weźmie zbyt dosłownie argumenty pani Antas. Skoro mowa o strategii, nie zapomnijmy o przykładach politycznych, o których mowa w monografii.
   Im więcej przeczytamy, tym bardziej wszystko będzie składało się w całość. Jednak nie przestudiujemy kłamstwa do cna. Polecam obserwacje, po lekturze. Szczególnie należy skonfrontować swoją obserwację z ostatnimi stronicami, gdzie docieramy do rozdziału o mimice i gestach. Krótkie opisy mimicznych czynności demaskujących kłamstwo, mogą okazać się przydatną wiedzą.
   A więc podsumowując: stykając się z socjologicznymi technikami manipulacji w międzyludzkich konwersacjach, można zacząć od pozycji Jolanty Antas. Jednak zachęcam do dalszego drążenia tematu w innych publikacjach, których polecenia znajdziemy w bibliografii. Niektórym zapewne będzie wystarczyć, że dociera do nas, że wszyscy okłamujemy i wszyscy jesteśmy okłamywani, nawet przez najbliższych. Ale nie słuchajcie mnie, bo mogę kłamać, tak samo jak pani Jolanta Antas może kłamać w swej publikacji - "O Kłamstwie i Kłamaniu".
Przeczytajcie i przekonajcie się sami, kto was okłamał!

P.S. Ogromne podziękowania dla mojej Przyjaciółki, która mnie zaznajomiła z publikacją!

Gatunek: Monografia, Nauka, Socjologia, Psychologia, Językoznawstwo
Rok Wydania: 2008
Wydawnictwo: Universitas

wtorek, 23 października 2018

Kfason 6 - Krakowski Festiwal Grozy 2018

  
   Słowem wstępu z otwarcia festiwalu, było by dobrze się bać i dobrze przy tym bawić. Muszę przyznać, że dobrze się bałem i dobrze się przy tym bawiłem! Nawet więcej, bo udało mi się odczuć inne wrażenia i zamyślić się podczas ciekawych prelekcji, na których dowiedziałem się wiele nowych rzeczy.
   Parę słów dla tych, którzy nie wiedzą o istnieniu Kfasonu:
   Zacznę od tego, że tegoroczny Kfason, odbył się 20 października 2018 roku i był pierwszym, na którym się pojawiłem. Chociaż to była już szósta edycja, wcześniej nie doszły mnie słuchy o tej imprezie. Jej rosnąca popularność, dała mi w końcu znać o sobie w zeszłym roku, kiedy to z wypiekami na twarzy chciałem przyjść, lecz nie pozwoliły mi na to inne zajęcia. W tym roku już sobie nie podarowałem i odbiłem sobie. Szkoda tylko, że nie pięć poprzednich edycji. Pomysłodawczynią organizacji tak zacnej imprezy była Magda Paluch, która jest bibliotekarką w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Krakowie, jest grozolubem z krwi i kości, gdzie krew i kości są wplecione w gatunek, patronujący całemu wydarzeniu. Każda edycja festiwalu ma miejsce w Artetece, wspomnianej Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej. Arteteka zaś jest to osobny budynek kulturalno - wypoczynkowy, jakby alternatywna odnoga samej biblioteki. Budynek ten posłużył jako miejsce spotkań takich jak np Kfason. Trzy piętra na cały dzień, stają się miejscem prelekcji na tematy istotne w pisaniu horrorów i form straszących. Dodatkowo od 2014 roku, podczas Kfasonu, odbywa się gala wręczenia Nagrody Polskiej Literatury Grozy imienia Stefana Grabińskiego. Instynkt mnie nie mylił co do cudowności projektu, dlatego z czystym sumieniem mogę już napisać: BYŁEM, WIDZIAŁEM, ZAPRASZAM!
Stoisko książkowe na dzień dobry!

   Na samym wejściu, witali nas organizatorzy imprezy, wraz ze śmietanką autorów polskiej grozy. Dwa stoliki do dyspozycji odwiedzających, w szybkim tempie stały się reaktorem przyjemnej atmosfery. Stoisko z książkami i poczęstunek w formie herbaty, kawy i różnego rodzaju słodkości - kto by nie poczuł się połechtany? Z powodu nieumiejętności bilokacji niestety nie mogłem wysłuchać wszystkich paneli, co na szczęście mogę częściowo nadrobić, gdyż niektóre z nich były nagrywane i emitowane live na youtubowym kanale WBP. Nie mniej jednak musiałem się zdecydować i poszedłem na najciekawsze moim zdaniem prelekcje. Spośród szesnastu prezentacji, cały dzień spędziłem na trzech prelekcjach, jednym panelu prezentacyjnym i jednym wywiadzie. Niestety z powodu wieczornych obowiązków nie dotrwałem do gali rozdania nagród Stefana Grabińskiego, ale śledziłem galę live.
   Moim zdaniem każdy miłośnik horroru i amator niepokojącej sztuki pisarskiej, powinien wpaść na Kfason, aby posłuchać i podzielić się swoją wiedzą na temat grozy i tego, co wzbudza w nas strach. Mogłoby się to wydawać błahe, ale ogromny jest zasób motywów oraz elementów pojawiających się w grozie. Otóż horror to nie tylko oklepane motywy opętań, psychopatycznych morderców, skąpanych we flakach swych ofiar, czy grupy nastolatków, których spotka coś przerażającego. Fabuły i konstrukcje historii potrafią być o wiele bardziej skomplikowane, a na Kfasonowych prelekcjach, można podłapać inspiracje lub posłuchać o motywach często się pojawiających, lecz nie będących tak oczywistymi do wyłapania. Takie przeświadczenie miałem na samym starcie, kiedy usiadłem przed Pawłem Mateją i słuchałem jego panelu pt. "UFO startuje z piekła". Temat na powitanie idealny!
   O pojawieniu się UFO w horrorach mało się mówi, a jest to bardzo niepokojący temat nieznanych sił, których ingerencji człowiek się boi i można o tym poczytać choćby u Wellsa. Tym samym stwierdzeniem kierował się nasz prelegent i sam potwierdził brak takiego tematu na Kfasonie. Zagadnienie o tyle fascynujące, że można by się rozgadać na wiele godzin, natomiast najważniejsze fakty od Lovecrafta do Aniołów Nieba, wywodzących się od Plejadian, dały rozległe rozważania na temat strachu, jaki żywimy do obcych przybyszy z kosmosu. Każdy z nas, zna problem uprowadzeń ludzi i badania wykonywane przez obcych. Dodałbym także parę słów o mutylacji bydła, których zdjęcia są naprawdę przerażające. Jednak pan Mateja, od porwań przeszedł do ruchów religijnych zainspirowanych przez bliskie spotkania trzeciego stopnia. Tym samym polecił słuchaczom ciekawą książkę "Kulty UFO" pod redakcją Piotra Czarneckiego i Anny Zaczkowskiej. Prelekcja przywołała na myśl program "Starożytni Kosmici" z History TV i choć temat poważny dla wierzących w życie pozaziemskie, tak było zabawnie i ciekawie z dużym niedosytem.

   Zaraz po dyskusji na temat obcych, na tym samym piętrze, drugim tematem był charakterystyczny dla horroru temat przerażających eksperymentów. Prelekcję o tytule "Horror w nauce", prowadził Michał Gacek. Jego specjalizacja psychologii klinicznej, zapewne była oczywistym napędem do omówienia takiego tematu. Nie da się zaprzeczyć, że szalone eksperymenty to też temat rozległy,  pan Michał zaprezentował nam eksperymenty, o których sam nie miałem pojęcia. Ich dokumentacja pochodząca z czasów czarno białych zdjęć i filmów, sama w sobie, wywoływała przerażenie. Niektóre fakty z doświadczeń, przytaczane przez Michała Gacka czasem nawet skutkowały reakcjami niedowierzań. Mamy na to dokumentacje i nie da się zaprzeczyć, że w naszej historii wielu szalonych naukowców było i mieli pomysły rodem z dreszczowców. Mysia utopia, przeszczep głowy u małpy albo artystyczne wszczepienie sobie ucha w przedramię, otwiera naszą wyobraźnię i aż chciałoby się o tym coś napisać. Ekscytacja tym, jakże niemiłym tematem, interesuje do tego stopnia, że trzeba wspomnieć o literaturze polecanej przez prelegenta. "Sztywniak. Osobliwe życie nieboszczyków" autorstwa Mary Roach była to pozycja, na którą powoływał się nasz prelegent, opowiadając nam o strasznych praktykach prowadzonych przez szalonych naukowców. Prelekcja wydawała się jeszcze ciekawsza niż poprzednia i też nie starczyło czasu na wyczerpanie materiału. Zostało nam więc drążenie tematu w fachowej lekturze.
Michał Gacek, czyta "Sztywniaka. Osobliwe życie nieboszczyków"

   Po naukowych rozważaniach, na pierwszym piętrze doszło do rozmowy Krzysztofa Grudnika i Wojciecha Guni na temat publikacji o nazwie "Sny Umarłych: Polski Rocznik Weird Fiction". Dyskusja bardzo ważna, jeśli na sali byli pisarze weird fiction. W tej dyskusji panowie ukazali tendencję pisarzy do typowej tematyki poruszanej przez prekursora gatunku, Lovecrafta. Przyznaje sam: macki, księgi przywołujące szaleństwo, światy snu czy przedwieczni już są oklepani. Rozmówcy przestrzegali właśnie przed tymi elementami. Dla typowego pisarza weird fiction to są główne atrybuty. Niestety już wyczerpane dlatego panowie wpadli na pomysł, aby skatalogować główne motywy weird fiction obecnie powtarzane. Weird fiction to nie tylko Lovecraft, a jak się okazuje w Polsce mamy dużo twórców tego gatunku, skoro w samym roczniku pojawia się dwudziestu trzech autorów. Rozmowa chciała sprowadzić na dobre tory i wierzę, że miała pobudzić do szukania nowych pomysłów, bo gatunek rozległy. Ciekaw jestem czy zamierzenie zostało w ten sam sposób odebrane, czy raczej zniechęciło do pisania. To okaże się już w przyszłym roku, kiedy pojawi się druga część "Snów Umarłych".

   Kolejnym punktem w moim planie było piętro drugie gdzie miał się odbyć pokaz filmu "Siedlisko". Przed przybyciem na Kfason, obejrzałem trailer i muszę przyznać, że ścieżka dźwiękowa zrobiła na mnie ogromne wrażenie i tylko na jej podstawie wybrałem się na seans. Sam trailer nic mi nie mówił, ale widać było, że film robiony w starej konwencji co mnie dodatkowo zainteresowało. Twórca filmu, Lethergus nie był mi wcześniej znikąd znany. Ciekawym doświadczeniem było obejrzeć jego film i zastanowić się jak on patrzy na świat. Poza książkoholizmem, jestem kinomaniakiem i uwielbiam ambitne, nietypowe kino, które jest mocne, a tym bardziej, gdy ryje baniak. "Siedlisko" było wg mnie najdziwniejszym filmem, jaki widziałem w życiu. Okazuje się więc, że mało widziałem. Film nie był typowym horrorem gdzie mamy aktorów, akcje, wątki poboczne. Tu mamy do czynienia z czymś trudniejszym. Skłaniającym do myślenia. Autor opowiada, że jest to horror zmiksowany z filmem psychologicznym. Mocno psychologicznym. Styl, w jakim było kręcone "Siedlisko" przypomina film "Begotten". Bazuje się tu na obrazach, grze świateł, zsynchronizowanych pomysłowo ze ścieżką dźwiękową, mającą na celu pobudzenie naszych receptorów. Z początku film wydawał mi się nudny, bo szczerze mówiąc, nie wiedziałem czego mam się spodziewać. Cały czas pojawiały się jakieś obrazy, czekałem na akcje. Po paru minutach zrozumiałem, że to nie jest typowy film. Pojawiło się skojarzenie do "Begotten" i zacząłem główkować nad zrozumieniem tego filmu. Po seansie nie wiedziałem nawet, o co zapytać twórcę filmu. Opowiedział widzom o tym, że jest pasjonatem starego kina i chciał to jak najlepiej oddać w swoim filmie, wykorzystując w nim efekt zniszczenia taśmy i z tego, co zrozumiałem, operował narzędziami filmowymi ze starszych epok. Zainteresowania Lynchem i oczka w stronę starych, czarno białych i niemych filmów stały się zrozumiałe. Fascynująca postać i zastanawiający film. Polecam obejrzeć, niemniej jednak trudno byłoby mi zrecenzować. Tego filmu nigdy nie zapomnę! Więcej takich twórców.

   Pół godzinna przerwa, zdążyła nas przygotować do najciekawszej moim zdaniem prelekcji na tegorocznym Kfasonie. Krzysztof Grudnik przygotował nam temat "Gdyby Lovecraft nie był rasistą - literackie konsekwencje światopoglądu pisarza". Nie mogło się obejść bez Lovecrafta, ale zajęliśmy się jego życiem prywatnym, które było owiane kontrowersją i dziś byłoby nie do pomyślenia. Zachwyt rasistą towarzyszy polakom, można by powiedzieć, od kilku pokoleń. Natomiast po tej prelekcji okazało się, że pan Howard nie byłby nami zbytnio zachwycony. Muszę przyznać, że Krzysztof jest urodzonym prezenterem. Zaangażowanie, jakie przedstawił w wybadane przez siebie rzeczy, podziwiałem i szło wyczuć pasję, jaką wkładał w to, co robił. Tym bardziej że sam wykład nie był sztywnym wykładem pozbawionym jakiejś otoczki. Było przezabawnie, co rozluźniało atmosferę w przystępny sposób. Gry tekstem także błyskotliwe. Do tego slajdy starannie przygotowane, choć kipiące prostotą w połączeniu z bardzo dobrze przygotowaną przemową, stały się zsynchronizowanym dodatkiem. Sam temat prelekcji okazał się dowodem na to, że gdyby Lovecraft dziś żył, nie byłby uraczony Polakami czytającymi jego prozę. Przerabianie Houellebeqca, S. T. Joshi i nazistowsko - faszystowskich ideologii, pomogło nam zrozumienie, do jakiego systemu wartości bliżej było Lovecraftowi. Mimo jego nienawiści do gatunku ludzkiego wciąż będziemy uciekać w jego światy. Za to wyłożenie mi szczegółowo rasizmu autora, bezapelacyjnie było najciekawszą prelekcja i to nie tylko według mnie.

   Swój pobyt na Kfasonie zakończyłem rozmową z A. Ramaszkan pod szyldem "Co dzieje się za drzwiami prosektorium". Pani Ramaszkan mówiła o tym, jak wygląda praca w prosektorium, jakie emocje towarzyszą takiej pracy, jak wyglądała jej droga do obecnego miejsca, kto może pracować w krematorium, jakie jest jej podejście do martwego na stole i o tym, że kocha swoją śmierdzącą robotę, do której smrodu się przyzwyczaiła. Udało nam się usłyszeć nawet o tym, jak szczegółowo wygląda cięcie zwłok. Wywiad wywołał takie zainteresowanie, że cała rozmowa przedłużyła się i mogła zalać fala pytań od publiczności.

   W końcu gwóźdź programu. Panel nominowanych do Nagrody Polskiej Literatury Grozy imienia Stefana Grabińskiego. Spośród tegorocznych nominowanych pojawili się Agnieszka Kwiatkowska ("Drugi Peron"), Piotr Kulpa ("T.T"), Artur Urbanowicz ("Grzesznik"), Damian Zdanowicz ("Kamienica Panny Kluk"). Niestety zabrakło Remigiusza Mroza, nominowanego do nagrody za swoją "Czarną Madonnę". Z obecnymi nominowanymi rozmowę przeprowadził Krzysztof 'Korsarz' Biliński, związany z Wydawnictwem IX. Niestety w środku rozmowy musiałem się ulotnić, przez co nie mogłem osobiście pogratulować zwycięzcy, wyłonionego po absorbującej rozmowie. A laureatem tegorocznej nagrody był Artur Urbanowicz, ze swoim "Grzesznikiem", co było też dla mnie zaskoczeniem, ponieważ z tego, co widziałem bardzo poczytnym, był Remigiusz Mróz. Tu jednak wiele się nie myliłem, gdyż pan Mróz otrzymał wyróżnienie czytelników.
  (u góry) od lewej: Damian Zdanowicz, Agnieszka Kwiatkowska, Artur Urbanowicz, Piotr Kulpa i Krzysztof Biliński
(na dole) laureat Nagrody Polskiej Literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego, Artur Urbanowicz i prowadzący Krzysztof Biliński

 Było bardzo miło i inspirująco. Można było ciekawie porozmawiać z gośćmi, z autorami, od których nie trudno było dostać dedyk i podpis na książce. Kto nie był ten trąba. Po tym Kfasonie pewnie spróbuje swoich sił w kolejnych "Snach Umarłych", a tymczasem zostają wspomnienia. Czekam na kolejną edycję i serdecznie gratuluje laureatom!
   Niech horror będzie z wami! A jeśli zainteresowałem was imprezą, wpadajcie za rok, to postraszymy razem!
 

sobota, 13 października 2018

Misja

Nie wiedziałem jak nazwać tego posta, ale stwierdziłem, że słowo "misja" będzie najodpowiedniejsze...

Bo książka żyję, gdy się ją czyta, a jej szpitalem są księgarnie i biblioteki...
Uratuj lektury razem ze mną i zacznij je czytać!



    Z powyższym cytatem rozpocząłem swoją misję jako Ratownik Lektur, a była ona długa i nie do końca jest sprecyzowana. Początkowo nazwanie się Ratownikiem Lektur było dla mnie krypto zabawą, której sens rozumiałem i znałem tylko ja. Z miłości do książek i czytania postanowiłem dać swojej domowej biblioteczce wszystkie dobrodziejstwa światowej literatury. Na myśl o tych wszystkich ludziach, którzy wyrzucają książki na śmietnik albo używają ich jako podpałkę do kominka, postanowiłem stać się obrońcą uciśnionych książek i dać nowe miejsce dla książek, których nigdy się nie pozbędę. Dać im życie w przyjemności ich czytania, jaka spłynie na mnie. A nie przebierałem w gatunkach. Znałem powiedzenie "tyle książek, tak mało czasu, by je wszystkie przeczytać", zanim było popularne w środowisku internetowym. Właśnie za pośrednictwem internetu chciałem trafić do znieczulicy literackiej. Ogłaszałem się w portalach typu gumtree czy olx, a także w różnych książkowych grupach facebookowych. Pisałem, że ja jako zamiłowany bibliofil przyjmę każdą zalegającą i niechcianą książkę, czasopismo, komiks itp. (nie samymi książkami czytelnik żyję). Podpisywałem się na końcu ogłoszenia jako Ratownik Lektur. O dziwo dużo osób się zgłaszało i to z całymi kartonami książek. Cieszyło mnie to!
   Później nie było, kiedy takich ogłoszeń ogarniać, ale chęć zapychania mieszkania książkami nie odeszła. Pojawiały się pomysły, aby zrobić z Ratownika Lektur emblemat charytatywnych akcji ze zbiórkami książek dla dzieci, samotnych, chorych itd. Byłem jednak świadom, że do takiej akcji potrzebne są znajomości i najlepiej inni miłośnicy czytania. Przede wszystkim możliwości. Na to trzeba by sobie zapracować. Najprzyjemniejszym sposobem pracy jest dla mnie pisanie, co bardzo się łączy z książkami. A że lubię o książkach opowiadać i polecać innym te, którym dałem życie w mej wyobraźni, doszło do mnie, że przy pomocy paru codziennych narzędzi, jakimi są social media mógłbym polecać szerszej społeczności to, co uważam za ciekawe lub z czym przyszło mi się zmierzyć. 



   W sieci recenzentów jest całe zatrzęsienie. Żółtodziobów, którzy nie wiedzą co zrobić ze swoim czasem oraz profesjonalnych recenzentów z rzetelnymi zdaniami o przeczytanych książkach. Ja sobie będę pomiędzy nimi i będę dzielić się opinią o książkach niż je stricte recenzować (dla mnie te rzeczy się różnią). Bardzo będzie mi zależeć na dotarciu do najmłodszych czytelników, ponieważ młodość to najbarwniejszy czas, aby ćwiczyć wyobraźnię czytaniem. Tym bardziej że bajek i beletrystyki dla młodzieży nie brakuje i sam lubię do niej wrócić. Osobiście jestem grozolubem i horror, groza, weird fiction to dla mnie duże poletko bodźców. Nie zabraknie też popularnonaukowych poleceń. Czym jest czytanie bez nauki i nauka bez czytania? To się łączy idealnie dlatego najlepsze i najciekawsze tytuły naukowe poleci wam Ratownik Lektur. Ponadto chciałbym odsyłać do tytułów, o których się nie mówi lub które są w większym, lub mniejszym stopniu odsuwane od popularności bądź są to tytuły "zakazane" - obym nie dostał za propagowanie takich folderów bana! - No bo, kto z nas nie kocha tajemnic? Każdy z nas jest bombardowany tzw. "teoriami spiskowymi", a na ich temat jest osobna i potężna półka. Pozwólmy każdemu stwierdzić jak bardzo jest oszukiwany lub w jakich dziuplach zakryta jest prawda. Ja będę tylko naprowadzać. Kto mnie zna, wie, że mam motto brzmiące: "bardziej interesuje mnie życie innych, niż moje własne", stąd moje zamiłowanie do biografii, reportaży, pamiętników, o których też będę wam pisał. Nie omieszkam rzucić paru uwag odnośnie pojawiających się nowości wydawniczych. Nie tylko wśród literatury, ale czasopism, których prenumeraty wzbogacą różnorodnością treści naszą domową biblioteczkę. A żeby było ciekawie, od czasu do czasu, pokuszę się o opisanie moich wrażeń co do lektur szkolnych, którymi katują każde pokolenie czytelników, zainteresowanych innymi tytułami. A nuż się uda młodzież zaciekawić spojrzeniem Ratownika Lektur i jego ciekawostkami na temat nudnych lektur. Więc poza zachęcaniem do ratownictwa lekturowego ugryzę chyba każdą kategorię czytelniczego świata.
   Swoje opinie i polecenia rozpocząłem od profilu na Instagramie, który obecnie nie prosperuje, ponieważ hasło zapomniane, a żeby przypomnieć sobie je, muszę się zwrócić do starego adresu e-mail, którego rzadko używam i też muszę odzyskać do niego hasło, czego mi zabrania strona, bo już na różne sposoby próbowałem kombinować z hasłem i muszę je jak to nazwano "wymusić" pisemnie. TECHNOLOGIA!!!
   Blog miał być pierwszy, ale praca i inne zajęcia przytłaczały (typowa wymówka) i długo trwało, zanim wziąłem się za niego na poważnie. Co prawda wizualnie brakuje mu piątej klepki, ale z czasem powinno się to poprawić. Nie to jest jednak najważniejsze a teksty, bo na tym opiera się blogowanie. Nie pisałem i nie prowadziłem blogu od 2004 roku i się zapewne dużo w tym świecie zmieniło. Podołam, jeśli uda mi się opanować systematyczność pisania i może kiedyś Ratownik Lektur będzie jednym z podstawowych źródeł o książkach.
   Ale hola, hola!
   Nie tylko o książkach będę tu pisał, ale też o wszystkim, co z nimi się wiążę. Mam tu na myśli o wydarzeniach i innych kulturowych działaniach, które mają w sobie duszę książki. Na sam początek kolejny post będzie mini relacją z nadchodzącego festiwalu miłośników grozy - Kfason 6, który odbędzie się w Krakowie na ul. Rajskiej 12 przy Bibliotece Wojewódzkiej. Nie mogę się doczekać tego wydarzenia i mogę zapewnić, że dziady, Halloween czy co tam wyznajesz w klimacie straszącym, najlepiej zacząć właśnie od Kfasonu. Następnie mam już przygotowanych kilka książkowych poleceń, którymi się podzielę i myślę, że będzie ciekawie.

    Zapraszam także na Instagram Ratownika Lektur, gdzie znajdziecie już trochę ciekawych publikacji a dopóki nie odzyskam hasła, nic tam się nie pojawi. Oczywiście zachęcam polubić też funpage na Facebooku (odsyłacz na moim blogu) i chociaż wiemy, że tam tnie zasięgi, to dużo się tam pojawi materiałów. Moje opinie znajdziecie także na portalu www.lubimyczytac.pl. A przede wszystkim, co najważniejsze czytajcie wpisy na blogu, bo to tu jest centrum Ratownictwa Lektur!

Dziękuję tym, którzy przeczytali do końca i chciałbym się z wami przywitać - cześć i pozdrawiam!
Pamiętajcie, by dawać życie niechcianym książkom!
Do przeczytania!
Ratownik Lektur!