czwartek, 19 marca 2020

Wisława Szymborska - Czarna Piosenka


   O tomikach poezji wiele pisać nie trzeba poza zachętą do czytania tej formy literackiej, gdyż niesamowicie odpręża i odzwierciedla wszelkie emocje, z którymi czytelnik może się utożsamić. Są natomiast poezje wysokolotne, których interpretacje są trudne, za to emocje towarzyszące wersom - nie ogarnione. Taką poezję pisała Ś. P. Wisława Szymborska. Od zawsze znakomita poetka, do której wracamy bardzo często. Jej debiut, o którym właśnie piszę, jest być może obcy dla tych, którzy nie mieli do czynienia z wojną, ale wrażliwość, jaką poetka oplotła swe wojenne wspomnienia, dotknie każdego ckliwca. 
   Ten  krótki tomik, zawierający wiersze z okresu 1944 - 1948, zaczynamy od wstępu Joanny Szczęsnej. We wstępie poznajemy historię powstawania debiutu, który nigdy się nie ukazał. Paradoksalnie trzymając go w ręce, miejmy świadomość iż wydano go po śmierci poetki. Wstęp prezentuje nam także krótkie szczegóły małżeństwa Szymborskiej i przepiękny gest męża. Małżonek przepisuje pierwociny Wisławy, po to, aby debiut był kompletny i gotowy do wydania. Wreszcie przeredagowany maszynopis trafia do rąk poetki na jej urodziny, jako prezent od męża. Taki prezent to gest możliwy tylko w związkach czysto poetyckich. 
   A wiersze te to piękne migawki wojenne upstrzone, jak już napisałem wrażliwym tonem. Czytając je, masz niesamowite doświadczenie pływania w kolejnych linijkach, spośród których jedna przeplata się z drugą. Wchodzisz pomiędzy delikatne słowa, cały wiersz wizualizuje Ci się niczym wizja po upojeniu słowami między którymi przechodzisz. To aż niesamowite, jak dziwne wizje wiersze te w nas rodzą. Tym samym najlepsze kawałki (moim zdaniem): "*** Świat umieliśmy kiedyś...", "Pocałunek nieznanego żołnierza", "Erotyk żartobliwy", "Ballada dzisiaj", "Niedziela w szkole" i tytułowa "Czarna piosenka" komponują się tak, jakbyśmy byli świadkami scenerii dziejących się w wymienionych wierszach. 
   Ta "książka widmo" to ważny artefakt w zbiorach każdego miłośnika poezji, który cenił sobie wrażliwość poetki. Po tylu latach możemy usłyszeć takty "Czarnej Piosenki".

Gatunek: Poezja
Wydawnictwo: Wydawnictwo Znak
Rok: 1944 - 1948 / 2014

poniedziałek, 16 marca 2020

Immanuel Kant - Metafizyka Moralności


   Na chwilę obecną będzie to ostatnie pod rząd spotkanie z etyką. Głowa musi sobie odpocząć od czasu do czasu, tak więc postanowiłem filozofię moralności dawkować sobie w kratkę z innymi tytułami, które się namnażają i ktoś to musi przeczytać ;) 
   Nie łatwe jest życie czytacza!

   Dziś na tapet wjeżdża za to Kant ze swoim kategorycznym imperatywem!



   Myśląc "moralność", pierwszy kto przychodzi nam na myśl to Kant. Jest tak? Nawet jeśli nie, ja tak miałem. Nie było to słuszne.  Niemniej praktyczna filozofia, czyli etyka zawdzięcza Kantowi dużo i po lekturze, muszę przyznać, że do dziś nie możemy się otrząsnąć z letargu kantowskiego systemu moralnego. Niemieccy filozofowie wydaje się, jeden po drugim tworzyli drabinkę (której szczeblami byli sami) do powstania czystego totalitaryzmu. Kant dorzucił swoje grosze w postaci kategorycznego imperatywu, uznawanego przez niego za rozum praktyczny. W rzeczywistości podawał przepis na totalitarny system rządów. Zanim dotrzemy do takiej konkluzji, musimy wpierw przebrnąć przez kilka części tej publikacji. 
   Mianowicie w przedmowie dowiadujemy się o dwóch stadiach pracy filozofa - krytycznym i postkrytycznym. Ta pozycja powstała już w stadium postkrytycznym, jako że myśliciel z wiekiem zmienił swoje poglądy, chciał uaktualnić swoje poglądy. Jednak one wciąż przypominają niewinny przyczynek do zasiania "zła". Główny tekst natomiast dzieli się na:
   1. Metafizyczne Elementy Teorii Prawa
   2. Metafizyczne Elementy Teorii Cnoty

   Ad 1. Ten dział jest najdłuższy. Chyba najnudniejszy i jeśli nie jesteś studentem prawa, trudno będzie przemyśleć słowa autora. Tu dowiadujemy się o sprzecznych założeniach bądź rozumowaniach filozofa. O wspieraniu niewolnictwa przez Kanta, nie trzeba mówić, jednak tamtejsze czasy upośledzały zapewne pojęcie wolności. Dlatego, kiedy Kant piszę o wolności, doświadczamy niespójności, kiedy dalej czytamy o niewolnikach, nie mających praw do wolności... kolokwialnie - bo tak!
   Metafizyka w ogólnym tłumaczeniu to abstrakcja. Rzekłbym, że także absurd, bo czytając takie androny, jak w powyższym przykładzie, zastanawiamy się, czy aby na pewno tak wygląda klasyczna metafizyka? Mało tego, Kant kategoryzuje (utrzymując, że tego nie robi), gdy uznaje pozycje społeczne (monarchów i innych arystokratów) za lepszych od, bogu ducha winnego plebsu, którego dziś nazwalibyśmy niższą klasą społeczną. Ta niższa klasa społeczna już od średniowiecza (też ciemnogrodzkich czasów) była uważana za tę, która nie ma pełni praw. Od tego przechodzimy w sprawiedliwość - najtrudniejsze zjawisko do odczytania. Tylko czy skoro opierać się na rozsądku, i co sam Kant faworyzuje, czy powyższe jest sprawiedliwe? Podobnie rzecz się ma w sprawie chorych, którzy pozbawieni praw, najlepiej jakby byli zlikwidowani. Czy to nie brzmi znajomo? Za to najwięcej praw i możliwości wg Kanta ma sędzia, którego nie możemy oceniać nawet według tego samego prawa. To oznacza, że pewne negatywne skutki potencjalnie złych czynów nie mogą tyczyć się sędzi, jeśli ten zrobi coś nieetycznego. Gdzie więc sprawiedliwość? 
   Nadużywane pojęcia: a priori, metafizyka, transcendentalność nie będą zrozumiałe na żadnym etapie lektury. Kant miesza swe totalitarne nasienie z subiektywną moralnością, twierdząc, że to od nas zależy, co uznamy za dobro moralne i że jako wolne jednostki nikt nam nie może mówić, jak mamy się prowadzić, jednak wpajając nam, że mamy być posłuszni. Być może odbiór pewnych pojęć był zgoła inny, ale kategoryczny imperatyw był po prostu uniwersalizmem zasad moralnych, co w przypadku subiektywnej oceny raczej nie ma miejsca. 

   Ad 2. W końcu docieramy do krótszej i bardziej zrozumiałej części. Podobnie zaś abstrakcyjnej i przeczącej zjawiskom. Podczas dywagacji na temat cnót, Kant zdaje się, zaczyna pisać do rzeczy (w poprzedniej części udało mu się to także w przypadku obywateli świata, ale dalej skiepścił). Kant odrzuca założenia Arystotelesa co do umiaru i podaje swoje, lecz jak bardzo Arystoteles też się mylił w wielu kwestiach, tak w przypadku umiaru było to słuszne założenie. Tym samym Kant cnoty układa w pragmatycznym rzędzie i ocenia je, jako zwykły obowiązek. Pragmatyzm odbija mu się także w sprawie miłości i przyjaźni. Zaprzecza istnieniu przyjaźni, o dziwo tu zgadzając się z Arystotelesem. Uznaje ją jednak za potrzebną gwoli życzliwości. Nie sprowadza ani miłości, ani przyjaźni do formy uczuciowej. Choć zachowania względem bliźnich wykłada słusznie, to zastrzega oschłość w relacjach przyjacielskich, ponieważ wszystko to obowiązki, które ludzie mają wobec siebie. 

   Mimo iż Kant opiera się na rozumie, trywializuje prawdziwe działanie rozumu względem naszych skłonności. Rozumie naszą naturę ludzką, lecz w żaden sposób nie angażuje nas w wiarę w swoje przyrodzone zdolności. Ma rację także, jeśli chodzi o dydaktykę moralną, która zakłada, że każdy jest w stanie nauczyć się moralności. Niestety sprowadza wszystko do płytkiej pragmatyki, co sprawia, że zła natura jest odbierana za normę. Kant oczywiście nie jest odosobniony w takich założeniach, ale imperatyw już jako słowo kojarzy się źle. Jeśli praktyczny rozum ma coś wspólnego z osiągnięciem moralnego podium, to jednak niech będzie subiektywną skłonnością naturalną. 

Gatunek: Filozofia, Etyka
Rok: 1797 / 2015
Wydawnictwo: Wydawnictwo Naukowe PWN